13-go sierpnia pojechałam z siostrą do Ostródy na „festiwal reggae” (kiedyś nazywał się „ost-rock reggae”, a teraz chyba nie ma nazwy). Ta podróż miała nas pogodzić. Nie do końca tak wyszło, ale o tym nie zamierzam się rozpisywać. Najpierw o 6 rano wyjechałyśmy do Poznania autobusem. Miałam sobie zarezerwować akademik (nie udało mi się to, portier znów był niemiły, ale go olałam) i wziąć podanie dla starszej siostry (okazało się, że było to niepotrzebne wydanie 2zł, bo wcześniej takie same papierki wydrukowałam jej na kompie). Potem z Poznania pociągiem pojechałyśmy do Inowrocławia przesiadłyśmy się w pociąg do Torunia. Tam bardzo chciałam zobaczyć czy się na dworcu dużo zmieniło, bo jak byłam w styczniu to spałam tam w kącie, Magdy to nie zainteresowało. Zmieniło się nieco i co ważne – w tym samym miejscu co pierwszej nocy już by się nie dało :(, a drugiej – budka telefoniczna – spoko :).
Potem była ostatnia przesiadka i dojechałyśmy do Ostródy. Padał zajebisty deszczyk – dopiero się zaczynał. Ja miałam mapkę, więc byłam pewna, że dobrze idziemy i dziwiłam się czemu wszyscy z pociągu tak pognali i chyba w inną stronę…. Dopiero jak szłyśmy w drugą stronę to zauważyłyśmy znak kierujące na teren festiwalu. Po pół godzinie byłyśmy całe mokre mimo parasola i chowania się gdzie się dało. Wybrałyśmy się na długie zakupy do Biedronki (wina najtańsze już wyprzedali!), cały koszyk miałyśmy wypchany…plecakami, śpiworami itp. Potem schowałyśmy się w jakiejś bramie, ludzie sobie tam mieszkali. Potem w innym sklepie kupiłam wino i je dźwigałam. Dopiero znacznie później poddałam się, zostawiłam wściekłą Magdę i spytałam taksówkarza gdzie to jest (bo mapka prowadziła na koncert, który miał być tydzień później – na zamku :///). Okazało się, że ona w tym czasie spytała się innego gościa gdzie tj. :)). Już potem spokojnie doszłyśmy. Z chmurek nadal lał deszczyk. Potem miałyśmy problem z karnetami, bo okazało się, że jeden na jedno nazwisko i nieważne było, że rezerwowałam 2. Dobrodusznie 🙂 postanowiłam, że nasze karnety kosztowały po 50 ( a tak na serio to „mój” 40, a jej 60zł). Kupiłyśmy, dostałyśmy opaski i poszłyśmy na pole namiotowe. Jeszcze przed wejściem strasznie się bałam, że będą chcieli sprawdzać co się da w poszukiwaniu alkoholu etc., a my miałyśmy na wierzchu (wystawało nieco ze śpiwora) butelkę, więc grzecznie wyglądająca Madzia ją wzięła i weszłyśmy bez problemu mimo kilku „punktów kontrolnych”.
Ktośtam już na scenie grał. Lubię festiwale kilkudniowe, m.in. za to, że jest duży wybór muzyki i jest duża szansa, że będzie coś fajnego i się na to dojdzie :). Nie mam obecnie programu imprezy, ale mam spis zespołów i program taki jak miał być, a było kilka zmian, więc mogę opisywać zespoły i co pamiętam.
LE ILLJAH – oni chyba zaczynali grać jak przyjechałyśmy. Słyszałam ich nazwę jak kończyli, wymawia się to jakoś z [dż].
PAPRIKA KORPS – to przez koncert tego zespołu w marcu br. pokłóciłam się, a właściwie wkurwiłam się ostatecznie na tą moją siorę. W Ostródzie pamiętam, że chyba byłyśmy na nim razem, ale przez to od razu wielkiej zgody nie było. Nie wiedziałam, że śpiewa tam tak młody i tak wyglądający gościu. Muzyka nie do końca mi podpasowała, ale się „pobujałam” (bujać=tańczyć reggae).
RADIKAL DUB KOLEKTIV – to chyba mi się spodobało, ale dokładnie nie pamiętam ;).
SIDNAY POLAK – a na tych gości bardzo chciałam iść, pamiętam ostatnie spotkanie w Ostrowie (pisałam o tym w innym opisie), ale mi się nie udało dojść, bo chyba jak przyszłyśmy się rozbijać to oni już skończyli lub grali jak my już spałyśmy po „ciężkiej” podróży.
WSZYSTKIE WSCHODY SŁOŃCA – chyba słyszałyśmy z daleka, z pola namiotowego leżąc.
BAKSHISH – ostatnio w Lubiążu na SlotArcie się widzieliśmy :). Jako nudnawe reggae to wspominam. Grali pierwszego dnia późnym wieczorem i już spałam.
Zespoły konkursowe: AFICONNECT, AVE LION, DUBSKA SYSTEM, JORDAN, KULTURA DE NATURA, NOWA KULTURA. Na tym konkursie byłyśmy na mniej więcej całym. Było to w drugi dzień, słoneczko grzało fajnie. Oczywiście kibicowałam AveLionkom mimo, że tamtych nie znałam, ale nie byłam jedyna. Grali ostatni i masa ludzi ich znała i poszli tańczyć do nich. My z Małą też ostatecznie poszłyśmy :). Magdzie bardzo się podobało Dubska System. Mi się też coś jeszcze podobało, ale nazwy nie kojarzę, może to i to co jej. Raz było tak, że postanowiłyśmy, że na następnym zespole idziemy, a mi się on strasznie spodobał, no ale poszłyśmy –Madzia szefem. Były dwie, podobne, fajne sytuację. Rzadko obgaduję wygląd, strój czy włosy konkretnych ludzi, częściej mówię ogólnie, ale zdarzyło mi się to dwa razy i … ci dwaj ludzie potem śpiewali na scenie. Najpierw laska z pierwszego zespołu konkursowego (którejś natury) miała sztuczne długaśne cieniutkie „dredy” i mi się to nie podobało, a na dodatek miała chustkę na całej głowie i stwierdziłam, że pod spodem mogłaby mieć najzwyklejsze włosy. Potem gościu, chyba z Paraliż Bandu, po prostu mi się spodobał i taki miał zajebisty wzrok i był świetnie ubrany (wg mnie), a potem śpiewał też ciekawie :). Tak na marginesie to ta laska dostała nagrodę dla najlepszego wokalisty, a Ave Lion nagrodę dla najlepszego zespołu :). W komisji miał być, co ciekawe, Brylewski, ale się nie pojawił i zastępował go koleś z Bakshishu.
ESPERITO BANIDITOS – fajnie było usłyszeć reggae w niemieckim wydaniu :). Podobało mi się z tego co pamiętam i nawet byłam pod sceną.
POSITIVE – znajomi, chyba z „Afryki”. Zaczynali grać chyba po konkursowych.
VAVAMUFFIN – :)))). I :(((. Lubię tych ludzi, ich styl, ale raga nie do końca mi odpowiada. Mimo to bawiłam się świetnie, a oni nawijali. Myślałam i czekałam aż zagrają „Niedźwiedzia”, ale tym razem zrobili wyjątek. Już po pierwszym ich koncercie, na którym byłam (w Toruniu) znałam ich wszystkie piosenki 🙂 prawie że na pamięć.
INDIOS BRAVOS – „Indianosi” mają świetne koncerty. Spodziewałam się na końcu Ave Lion wystąpienia na scenę maskotki-lwa, ale nie było, a na tym koncercie spodziewałam się wystąpienia Indianina, ale się nie pojawił :(. Ale to był niesamowity, niezapomniany i zespół zasłużył na duże brava. Mała ich polubiła :)). Ja poznałam ich dopiero w Ostrowie, ale już tam zrobili na mnie duże wrażenie. Wokalista nie wygląda na taki głos (bo chyba to można tak wyglądać). Pamiętam, że poprzednio jak sobie siedział na ławeczce to musiałam kilka razy pytać go o godzinę i dopiero jego koleżanka mi powiedziała, bo on był tak zakręcony :).
GEDEON JERUBBAAL – wokalista z longaśnymi dredami, ohydnymi :). To był jeden z koncertów, na który Magda nie chciała iść. Znów mogłam poczuć się free, robić co chcę z kim chcę 🙂 (miałam 2 propozycję, ale bez szczegółów tym razem). Czekałam na ten koncert, albo po nim na ławeczce i sobie tam leżałam, bo zauważyłam, że mało osób do samotnie siedzących podchodzi, mało się otwiera w ten sposób na innych, więc się nie krępowałam i sobie ległam ( i wtedy podszedł jeden gościu :)). Ten zespół to jacyś starzy rastafiarianie, jeden, grający na gitarce w pierwszym rzędzie, sporo się popisywał, rozmawiał ze znajomymi pod sceną, coś krzyczał, ale nigdy do mikrofonu. I raz, jego dobry kolega, wokalista, podstawił mu swój mikrofon i ten… przeklnął! Wpadł, bo dostał mu się ochrzan :).
LOVE GROCER – długo czekałam na tych Anglików, a potem się zawiodłam. Poszłam sprawdzić czy nie ma gdzie indziej coś ciekawego, ale nie było, więc poszłam spać. Łysy wokalista w dresach popisywał się i przy tym niby śpiewał, ani trochę mi się to nie podobało.
DADDY TEACHA & RAMSHAKA – nie byłam, bo tamtego zespołu nie mogłam znieść :((. A dzień później czytałam w gazecie opis muzyki tej ludzi, ich historię i się na siebie mocno wkurwiłam, że nie poczekałam. Tak samo przepadły mi pokazy ognia i wielki bęben świata dwa dni wcześniej! Argh….
PARALIŻ BAND – :)). Zaczynali trzeci dzień festiwalowy. Fajny gościu, muza chyba też była spoko :). Szkoda, że było tak gorąco i jasno, bo bawiłoby się pod sceną więcej ludzi.
DUBERMAN – nie kojarzę :(.
INITY DUB MISSION – miałyśmy zbierać siły z siostrą na Habakuka i Maleo RR, ale w końcu poszłam na ten zespół, bo nazwę skądś znałam, a poza tym zawszę chcę poznać na żywo przez scenę jak najwięcej zespołów, więc poszłam. Ale za dobrze nie pamiętam jak było, więc chyba spoko :).
HABAKUK – chyba wtedy jeszcze nie zrobiło się ciemno, ale dla tego zespołu sporo ludzi wylazło pod scenę, nawet przez barierki, chociaż tego dnia już bardziej pilnowali niż poprzednio, a zwłaszcza na początku. Grali sporo dla „rozczochranych łbów” (chyba się zaliczam :)). „Rasta trans” spieprzyli. A właśnie „Rozczochrany łeb” świetnie im wyszedł. Koncert jak ich każdy – bardzo dobry. Nie lubię tego zespołu w domu słuchać, ale polubiłam ich na koncertach :). Magda też na tym była, ale się na nią wkurzyłam i nie byłyśmy razem ani się nie widziałyśmy.
MALEO REGGAE ROCKERS – dobrze znany wśród Lubinianów zespół. Kończyli ten festiwal. Drętwe to i nudne – Magda zdążyła mnie przed tym ostrzec, ale nie wspomniała, albo nie pamiętam, że w każdej piosence śpiewają o Bogu :((. Byłam tam tylko kilka piosenek przed barierkami, potem nawet nie tańczyłam. Trzymał mnie tam widok pewnego zajeb-panka :), ale siorka potem mnie wkurzyła, bo nie chciała mi z nim pomóc, a postanowiłam, że jak to zrobi, jak będzie przy mnie, to nawet mogę sama zagadać. Nie odważyłam się, a na nią byłam zajebiście zła. Ona tego w ogóle nie pamięta.
Tak w ogóle to opisałam zespoły grające na dużej scenie, chyba wszystkie. Była jeszcze scena soundsystemowa. Czasem tam zaglądałyśmy, ale nie tańczyłyśmy. Zwykle wieczorem bawiło się tam więcej ludzików. Zaczynali najwcześniej, potem była przerwa na dużą scenę, a potem grali do późnej nocy.
Było też kino festiwalowe, a w nim video-scena, pamiętam, że dwa razy było tam o Izraelu, codziennie coś o Bobie i o wielu starych, czarnych wykonawcach jamajskiego reggae. W niedzielę było tam spotkanie autorskie z jakimś gościem, chciałam na to iść, miał też przedstawiać jakieś filmy, a więc nie tylko suche gadanie, ale niestety nie poszłam. Tak ogólnie to wpadałyśmy tam z Małą tylko na chwilę, postałyśmy i wychodziłyśmy.
Pole namiotowe było malutkie w porównaniu do innych koncertowych biorąc pod uwagę, że przez pierwsze dni była tam wielka kałuża przy wejściu. Były kibelki (jeden zabrali, bo chyba… przeciekał :)) z wodą i świeżym papierem (zwykle coś było, dopiero w ostatni dzień zaczęło brakować). Czyścili kilka razy. Dalej były krany, które ładnie wyglądały na początku, a w ostatni dzień koszmarnie – pozapychane, full wody, pełno pustych butelek po kosmetykach, brudna woda i kałuża naokoło.
Cały ten festiwal odbył się w byłej jednostce wojskowej (a większość ludzi to pacyfiści, przeciwko przymusowej służbie wojskowej – tak mi się wydaje). Mi się to nie podobało, powiedziałam co myślę i tyle mogłam zrobić. Chociaż miejsce było. W średnio trzech miejscach była kontrola biletów – opasek. Sprawdzali nas wojskowi w swoich „kubraczkach” :/.
Poznałyśmy sąsiadów z namiotu obok, większość z Lidzbarka Warmińskiego. Jeden, jak żebrał przed bramą, powiedział, że pamięta mnie z Ostrowa (czemu jak go nie pamiętam? Czemu on wtedy nie zagadał, przecież czułam się w przerwach między koncertami zajebiście samotna, a na koncertach tańczyłam?). chciałam im dać jakieś drobne, ale okazało się, że nie wzięłam portfela :). Potem dowiedziałam się, że zbieranie i tak wyszło im nieźle, ale tego gościa nie kojarzyłam, widocznie był w namiocie nieco dalej, ale Mała go widywała. Koledzy grali na bębnach, pod sklepem w ten sposób też dorobili się fortuny, tzn. starczyło im na żarcie i picie. Apropos picia to posmakowała im „czarna mamba” (ma tajemniczy składnik do kupienia w każdym sklepie ;)) i drugiego dnia już razem piliśmy. Jeden utworek grali jakiegoś klasyka, chyba Vivalidiego, ale świetnie im to wychodziło, naprawdę byłam (i nie tylko ja) pod wrażeniem. Niestety chłopcy ci jedli mięso :(, więc nie do końca mogło się z nimi pogadać. Jeden kupił sobie gazetkę krisznowców i tam było o wegetarianizmie.
No i to byłoby chyba na tyle o tym feście.
Potem była ostatnia przesiadka i dojechałyśmy do Ostródy. Padał zajebisty deszczyk – dopiero się zaczynał. Ja miałam mapkę, więc byłam pewna, że dobrze idziemy i dziwiłam się czemu wszyscy z pociągu tak pognali i chyba w inną stronę…. Dopiero jak szłyśmy w drugą stronę to zauważyłyśmy znak kierujące na teren festiwalu. Po pół godzinie byłyśmy całe mokre mimo parasola i chowania się gdzie się dało. Wybrałyśmy się na długie zakupy do Biedronki (wina najtańsze już wyprzedali!), cały koszyk miałyśmy wypchany…plecakami, śpiworami itp. Potem schowałyśmy się w jakiejś bramie, ludzie sobie tam mieszkali. Potem w innym sklepie kupiłam wino i je dźwigałam. Dopiero znacznie później poddałam się, zostawiłam wściekłą Magdę i spytałam taksówkarza gdzie to jest (bo mapka prowadziła na koncert, który miał być tydzień później – na zamku :///). Okazało się, że ona w tym czasie spytała się innego gościa gdzie tj. :)). Już potem spokojnie doszłyśmy. Z chmurek nadal lał deszczyk. Potem miałyśmy problem z karnetami, bo okazało się, że jeden na jedno nazwisko i nieważne było, że rezerwowałam 2. Dobrodusznie 🙂 postanowiłam, że nasze karnety kosztowały po 50 ( a tak na serio to „mój” 40, a jej 60zł). Kupiłyśmy, dostałyśmy opaski i poszłyśmy na pole namiotowe. Jeszcze przed wejściem strasznie się bałam, że będą chcieli sprawdzać co się da w poszukiwaniu alkoholu etc., a my miałyśmy na wierzchu (wystawało nieco ze śpiwora) butelkę, więc grzecznie wyglądająca Madzia ją wzięła i weszłyśmy bez problemu mimo kilku „punktów kontrolnych”.
Ktośtam już na scenie grał. Lubię festiwale kilkudniowe, m.in. za to, że jest duży wybór muzyki i jest duża szansa, że będzie coś fajnego i się na to dojdzie :). Nie mam obecnie programu imprezy, ale mam spis zespołów i program taki jak miał być, a było kilka zmian, więc mogę opisywać zespoły i co pamiętam.
LE ILLJAH – oni chyba zaczynali grać jak przyjechałyśmy. Słyszałam ich nazwę jak kończyli, wymawia się to jakoś z [dż].
PAPRIKA KORPS – to przez koncert tego zespołu w marcu br. pokłóciłam się, a właściwie wkurwiłam się ostatecznie na tą moją siorę. W Ostródzie pamiętam, że chyba byłyśmy na nim razem, ale przez to od razu wielkiej zgody nie było. Nie wiedziałam, że śpiewa tam tak młody i tak wyglądający gościu. Muzyka nie do końca mi podpasowała, ale się „pobujałam” (bujać=tańczyć reggae).
RADIKAL DUB KOLEKTIV – to chyba mi się spodobało, ale dokładnie nie pamiętam ;).
SIDNAY POLAK – a na tych gości bardzo chciałam iść, pamiętam ostatnie spotkanie w Ostrowie (pisałam o tym w innym opisie), ale mi się nie udało dojść, bo chyba jak przyszłyśmy się rozbijać to oni już skończyli lub grali jak my już spałyśmy po „ciężkiej” podróży.
WSZYSTKIE WSCHODY SŁOŃCA – chyba słyszałyśmy z daleka, z pola namiotowego leżąc.
BAKSHISH – ostatnio w Lubiążu na SlotArcie się widzieliśmy :). Jako nudnawe reggae to wspominam. Grali pierwszego dnia późnym wieczorem i już spałam.
Zespoły konkursowe: AFICONNECT, AVE LION, DUBSKA SYSTEM, JORDAN, KULTURA DE NATURA, NOWA KULTURA. Na tym konkursie byłyśmy na mniej więcej całym. Było to w drugi dzień, słoneczko grzało fajnie. Oczywiście kibicowałam AveLionkom mimo, że tamtych nie znałam, ale nie byłam jedyna. Grali ostatni i masa ludzi ich znała i poszli tańczyć do nich. My z Małą też ostatecznie poszłyśmy :). Magdzie bardzo się podobało Dubska System. Mi się też coś jeszcze podobało, ale nazwy nie kojarzę, może to i to co jej. Raz było tak, że postanowiłyśmy, że na następnym zespole idziemy, a mi się on strasznie spodobał, no ale poszłyśmy –Madzia szefem. Były dwie, podobne, fajne sytuację. Rzadko obgaduję wygląd, strój czy włosy konkretnych ludzi, częściej mówię ogólnie, ale zdarzyło mi się to dwa razy i … ci dwaj ludzie potem śpiewali na scenie. Najpierw laska z pierwszego zespołu konkursowego (którejś natury) miała sztuczne długaśne cieniutkie „dredy” i mi się to nie podobało, a na dodatek miała chustkę na całej głowie i stwierdziłam, że pod spodem mogłaby mieć najzwyklejsze włosy. Potem gościu, chyba z Paraliż Bandu, po prostu mi się spodobał i taki miał zajebisty wzrok i był świetnie ubrany (wg mnie), a potem śpiewał też ciekawie :). Tak na marginesie to ta laska dostała nagrodę dla najlepszego wokalisty, a Ave Lion nagrodę dla najlepszego zespołu :). W komisji miał być, co ciekawe, Brylewski, ale się nie pojawił i zastępował go koleś z Bakshishu.
ESPERITO BANIDITOS – fajnie było usłyszeć reggae w niemieckim wydaniu :). Podobało mi się z tego co pamiętam i nawet byłam pod sceną.
POSITIVE – znajomi, chyba z „Afryki”. Zaczynali grać chyba po konkursowych.
VAVAMUFFIN – :)))). I :(((. Lubię tych ludzi, ich styl, ale raga nie do końca mi odpowiada. Mimo to bawiłam się świetnie, a oni nawijali. Myślałam i czekałam aż zagrają „Niedźwiedzia”, ale tym razem zrobili wyjątek. Już po pierwszym ich koncercie, na którym byłam (w Toruniu) znałam ich wszystkie piosenki 🙂 prawie że na pamięć.
INDIOS BRAVOS – „Indianosi” mają świetne koncerty. Spodziewałam się na końcu Ave Lion wystąpienia na scenę maskotki-lwa, ale nie było, a na tym koncercie spodziewałam się wystąpienia Indianina, ale się nie pojawił :(. Ale to był niesamowity, niezapomniany i zespół zasłużył na duże brava. Mała ich polubiła :)). Ja poznałam ich dopiero w Ostrowie, ale już tam zrobili na mnie duże wrażenie. Wokalista nie wygląda na taki głos (bo chyba to można tak wyglądać). Pamiętam, że poprzednio jak sobie siedział na ławeczce to musiałam kilka razy pytać go o godzinę i dopiero jego koleżanka mi powiedziała, bo on był tak zakręcony :).
GEDEON JERUBBAAL – wokalista z longaśnymi dredami, ohydnymi :). To był jeden z koncertów, na który Magda nie chciała iść. Znów mogłam poczuć się free, robić co chcę z kim chcę 🙂 (miałam 2 propozycję, ale bez szczegółów tym razem). Czekałam na ten koncert, albo po nim na ławeczce i sobie tam leżałam, bo zauważyłam, że mało osób do samotnie siedzących podchodzi, mało się otwiera w ten sposób na innych, więc się nie krępowałam i sobie ległam ( i wtedy podszedł jeden gościu :)). Ten zespół to jacyś starzy rastafiarianie, jeden, grający na gitarce w pierwszym rzędzie, sporo się popisywał, rozmawiał ze znajomymi pod sceną, coś krzyczał, ale nigdy do mikrofonu. I raz, jego dobry kolega, wokalista, podstawił mu swój mikrofon i ten… przeklnął! Wpadł, bo dostał mu się ochrzan :).
LOVE GROCER – długo czekałam na tych Anglików, a potem się zawiodłam. Poszłam sprawdzić czy nie ma gdzie indziej coś ciekawego, ale nie było, więc poszłam spać. Łysy wokalista w dresach popisywał się i przy tym niby śpiewał, ani trochę mi się to nie podobało.
DADDY TEACHA & RAMSHAKA – nie byłam, bo tamtego zespołu nie mogłam znieść :((. A dzień później czytałam w gazecie opis muzyki tej ludzi, ich historię i się na siebie mocno wkurwiłam, że nie poczekałam. Tak samo przepadły mi pokazy ognia i wielki bęben świata dwa dni wcześniej! Argh….
PARALIŻ BAND – :)). Zaczynali trzeci dzień festiwalowy. Fajny gościu, muza chyba też była spoko :). Szkoda, że było tak gorąco i jasno, bo bawiłoby się pod sceną więcej ludzi.
DUBERMAN – nie kojarzę :(.
INITY DUB MISSION – miałyśmy zbierać siły z siostrą na Habakuka i Maleo RR, ale w końcu poszłam na ten zespół, bo nazwę skądś znałam, a poza tym zawszę chcę poznać na żywo przez scenę jak najwięcej zespołów, więc poszłam. Ale za dobrze nie pamiętam jak było, więc chyba spoko :).
HABAKUK – chyba wtedy jeszcze nie zrobiło się ciemno, ale dla tego zespołu sporo ludzi wylazło pod scenę, nawet przez barierki, chociaż tego dnia już bardziej pilnowali niż poprzednio, a zwłaszcza na początku. Grali sporo dla „rozczochranych łbów” (chyba się zaliczam :)). „Rasta trans” spieprzyli. A właśnie „Rozczochrany łeb” świetnie im wyszedł. Koncert jak ich każdy – bardzo dobry. Nie lubię tego zespołu w domu słuchać, ale polubiłam ich na koncertach :). Magda też na tym była, ale się na nią wkurzyłam i nie byłyśmy razem ani się nie widziałyśmy.
MALEO REGGAE ROCKERS – dobrze znany wśród Lubinianów zespół. Kończyli ten festiwal. Drętwe to i nudne – Magda zdążyła mnie przed tym ostrzec, ale nie wspomniała, albo nie pamiętam, że w każdej piosence śpiewają o Bogu :((. Byłam tam tylko kilka piosenek przed barierkami, potem nawet nie tańczyłam. Trzymał mnie tam widok pewnego zajeb-panka :), ale siorka potem mnie wkurzyła, bo nie chciała mi z nim pomóc, a postanowiłam, że jak to zrobi, jak będzie przy mnie, to nawet mogę sama zagadać. Nie odważyłam się, a na nią byłam zajebiście zła. Ona tego w ogóle nie pamięta.
Tak w ogóle to opisałam zespoły grające na dużej scenie, chyba wszystkie. Była jeszcze scena soundsystemowa. Czasem tam zaglądałyśmy, ale nie tańczyłyśmy. Zwykle wieczorem bawiło się tam więcej ludzików. Zaczynali najwcześniej, potem była przerwa na dużą scenę, a potem grali do późnej nocy.
Było też kino festiwalowe, a w nim video-scena, pamiętam, że dwa razy było tam o Izraelu, codziennie coś o Bobie i o wielu starych, czarnych wykonawcach jamajskiego reggae. W niedzielę było tam spotkanie autorskie z jakimś gościem, chciałam na to iść, miał też przedstawiać jakieś filmy, a więc nie tylko suche gadanie, ale niestety nie poszłam. Tak ogólnie to wpadałyśmy tam z Małą tylko na chwilę, postałyśmy i wychodziłyśmy.
Pole namiotowe było malutkie w porównaniu do innych koncertowych biorąc pod uwagę, że przez pierwsze dni była tam wielka kałuża przy wejściu. Były kibelki (jeden zabrali, bo chyba… przeciekał :)) z wodą i świeżym papierem (zwykle coś było, dopiero w ostatni dzień zaczęło brakować). Czyścili kilka razy. Dalej były krany, które ładnie wyglądały na początku, a w ostatni dzień koszmarnie – pozapychane, full wody, pełno pustych butelek po kosmetykach, brudna woda i kałuża naokoło.
Cały ten festiwal odbył się w byłej jednostce wojskowej (a większość ludzi to pacyfiści, przeciwko przymusowej służbie wojskowej – tak mi się wydaje). Mi się to nie podobało, powiedziałam co myślę i tyle mogłam zrobić. Chociaż miejsce było. W średnio trzech miejscach była kontrola biletów – opasek. Sprawdzali nas wojskowi w swoich „kubraczkach” :/.
Poznałyśmy sąsiadów z namiotu obok, większość z Lidzbarka Warmińskiego. Jeden, jak żebrał przed bramą, powiedział, że pamięta mnie z Ostrowa (czemu jak go nie pamiętam? Czemu on wtedy nie zagadał, przecież czułam się w przerwach między koncertami zajebiście samotna, a na koncertach tańczyłam?). chciałam im dać jakieś drobne, ale okazało się, że nie wzięłam portfela :). Potem dowiedziałam się, że zbieranie i tak wyszło im nieźle, ale tego gościa nie kojarzyłam, widocznie był w namiocie nieco dalej, ale Mała go widywała. Koledzy grali na bębnach, pod sklepem w ten sposób też dorobili się fortuny, tzn. starczyło im na żarcie i picie. Apropos picia to posmakowała im „czarna mamba” (ma tajemniczy składnik do kupienia w każdym sklepie ;)) i drugiego dnia już razem piliśmy. Jeden utworek grali jakiegoś klasyka, chyba Vivalidiego, ale świetnie im to wychodziło, naprawdę byłam (i nie tylko ja) pod wrażeniem. Niestety chłopcy ci jedli mięso :(, więc nie do końca mogło się z nimi pogadać. Jeden kupił sobie gazetkę krisznowców i tam było o wegetarianizmie.
No i to byłoby chyba na tyle o tym feście.