komentarze mile widziane :))

 no i byłam w gliwicach 🙂 03,12,2005 r.

winter reggae fest. rzeczywiście było zimno, zimowo, ale tylko na dworze – w środku cieplutko i przyjaźnie :). na zewnątrz śnieg, temperatura poniżej zera, a w środku zależnie od miejsca – gdzieniegdzie nawiew gorącego powietrza, a gdzie indziej chłodno :] ale nie o temperaturze miałam pisać 🙂
wstałam po 8, po 9 wyjechałam do wrocka. pomarzłam na pkp oczekując na siostrzyczkę, która w przedsprzedaży kupiła mi bilet. potem dała mi bilet, potruchtałyśmy na peron i wskoczyłam do pociągu. przeszłam cały, aż w końcu znalazłam dla siebie miejsce :). najpierw usiadłam w przejściu między przedziałem służbowym a pierwszym, czyli przeszłam go caluuutkiego. po kilku przystankach usiadłam w przedziale obok gościa rozwiązującego sudoku (gra na myślenie 😉 – kolega mnie uświadomił co tj, z czym to się je :)). popełnił głupi błąd i go nie widział i ja się biedna męczyłam czy mu powiedzieć czy nie, ale to olałam (jakoś tak głupio…) i zainteresowałam się rozmową młodej właścicielki młodego psa, który siedział na fotelu, ze starszą kobietą, która usiadła obok młodej. kobiecina miała fajną minkę gdy siedząc – zauważyła pieska :).
kontrol było full. w kędzierzynie koźlu przesiadka w pociąg stojący na tym samym peronie po drugiej stronie i po kilku minutach odjazddd. usiadła naprzeciwko mnie młoda, przysypiająca dziewczyna w dredach.
dojechałam do gliwic. byłam na winter rok temu i czekałam na nim kilka minut na koleżankę, więc pamiętałam trochę ten dworzec. poszłam, zgodnie z kierunkiem który podała mi wcześniej inna koleżanka przez net, w stronę miasta. no ale wybrałam nie tą drogę co trzeba, a potem wsiadłam w tramwaj jadący nie w tą stronę :/. wszystko przez to, że rok temu też błądziłyśmy :). no ale potem trafiłam na ok.16 do bravo (klub w gliwicach, byłam tam kilka tygodni temu na rock-otece). o tej porze kolejka już nie była wielka, więc szybko weszłam do środka. za bilet służyła zielonoodblaskowa opaska przypominająca mi karnet z ostródy i niezabijaja chyba 🙂
miałam się spotkać z koleżanką z krakowa (renatą) przy scenie przy pierwszym zespole, no ale ten zespół co grał, był już drugi. najpierw grało tabu, którego nie słyszałam w ogóle, a potem natanael, na którego koncert chyba ostatnio się wybierałam, ale jakoś nie doszłam. słabo ich pamiętam.
potem, wiem, że na pewno grała plebania. gościu zapowiadający pomylił się i hel (z którego wykonawcy pochodzą) nazwał najdalej wysuniętym cyplem na północy kraju, ale koleś z zespołu go poprawił, że on mówi o rozewiu. i zanim zaczęli grać znalazła mnie renata i zaraz sobie poszła ;). posiedziałam i pooglądałam występ, bo nie przepadam za indiańskim, folkowym reggae.
potem było dubska, które znałam z kilkunastu wcześniejszych koncertów 🙂 strasznie mi się podoba ten zespół, fajny wokal(ista), rytm i texty :). potańczyłam sobie z renatą, która ponownie zjawiła się niedaleko mnie:).
a potem już kolejności nie jestem pewna, więc opiszę tak z grubsza co pamiętam z zespołów:
farben lehre i happysad grały jakoś jedno po drugim, chyba najpierw hepisedzi. trochę odezwało się u mnie zmęczenie i piosenki wydały mi się błahe z tego co kojarzę i razem z r. zastanawiałyśmy się co ten zespół robi na festiwalu reggae… no i nie zagrali piosenki, którą poznałam na ostatnimich konercie – w wołowie „z pamiętnika młodej zielarki”.
farbeni oczywiście grali jak zwykle, czyli spoko, a nawet lepiej :). tym razem wokalista nie palił fajek na scenie ;). zagrali jak zwykle m.in. maturę i helikoptery, ale też cośtam nowego. potem pamiętam, że jak siedziałam na ławkach z r to po drugiej stronie było stoisko z ich płytami itp. i potem przyszedł ten gościu (voc.) i się na mnie patrzył i patrzył, potem ja popatrzyłam chyba na swojego buta, którym machałam, potem znów na niego i… on zniknął :o.
zaraz po tym koncercie, gdy farbeni schodzili ze sceny przyszedł do swoich znajomych, siedzących za mną, pewien men i spytał się kiedy fl będą grać :)) nieźle zakręcony :). potem już go rozpoznawałam, miał na sobie niebieską bluzę z białymi paskami i chyba czapeczkę na głowie, ciemne kręcone włosy 🙂 przystojniak :).
gdzieś w okolicach farbenów grał habakuk, czyli żywe reggae 🙂 druga czy trzecia piosenka to oczywiście „rozczochrany łeb” :), ale nie było takiej zapowiedzi jak kiedyś – że to dla tych wszystkich dredowców, rastamanów itp. tylko, że to będzie ”stara piosenka” i mają nadzieje, że pomożemy im ją śpiewać lub choćby refren :/. mimo młodego towarzystwa i niektórych osóbek (w różnym wieku) wyglądających na „początkujących klimatowców” to myślę, że nie było lub było tylko kilka osób, które nie znały tej piosenki :). o ile dobrze pamiętam to 19 lutego ma tam być koncert punky regage live i mają być oni, cgb :)))), akurat no i zagrali jedną piosenkę – mix, w którą wmieszali m.in. lubię mówić z tobą :).
aha, wokalista jednego z zespołów powiedział, że polubił dedykowanie piosenek i że za 20 dni ma mu się dziecko urodzić :). chyba z plebanii.
kupiłam sobie piwo. brałam wtedy antybiotyki, byłam mniej więcej w połowie, bo chorowałam od poniedziałku na zapalenie krtani czy tchawicy :/. to było wtedy gdy pisałam smsy z p. nieźle mnie zdołował :(. sam się nachlał na swojej imprezie górniczej… pisał m.in. że „picie zabija” ://. no i zmuliło mnie strasznie, przez krótką chwilkę wspaniały humorek, a potem prawie zgon :/. zasnęłam. to było na zespole radikal dub kolektiv z chorwacji i niespodziance etno – aleakurat ich muzyka i etno nie bardzo mi się podoba 🙂 – taki mały plusik przy wielkiiiiiim minusie :). była około 23-24, bo o tej porze pisałam smsy z p.
przed habakukiem grał ukochany zespół kolegi z tucholi (miłosza), czyli lion vibration. zaraz po tym występie spotkałam go, a podczas niego poszłyśmy z renatą szukać siedzeń, no i to musiało być około 21 bo byłam w kiblu popić antybiotyk. a ja w końcu, na tym koncercie, przyznałam się odważnie sama przed sobą, że nie podoba mi się muzyka lionów ;o :). grali strasznie długo, pewnie dlatego, że mieli gościa – zespół się nazywał mercedes, ale niewiem co i jak, bo sobie plotkowaliśmy itp. i się zastanawiałam czy kupować żarcie czy nie (wyszło na to, że będę głodować).
no i przed-przed-ostatni grali vavamuffin. na zespole lub dwa wcześniej widziałam jak gorg pojawił się z tyłu za sceną na schodkach wesoły witał się z wszystkimi. poznałam go osobiście jak grali koncert w mym lubinie i poszliśmy we dwoje na spacerek ;)). byłam na prawie całym ich występie. grali oczywiście świetnie i śpiewali nie gorzej :). potem jeszcze źle się czułam i stwierdziłam, że wracam o 3.06 i udałam się na pkp. na vvmfn zgubiłam renatę i trochę jej szukałam. potem napisałam smsa żeby przyszła przed wejście jeśli chce mnie pożegnać bo chyba znikam. no i kilka minut przed czasem ja stwierdziłam, ze idę po żarcie, więc ruszyłam w stronę wyjścia i tam, jak się ubierałam, przy schodkach spotkałam renatę. żegnałyśmy się i się zastawiałam znowu co z tym żarciem, ale kolejka była zbyt długa (a wcześniej budka była zamknięta), więc poszłam na pkp. na piechotkę, bo tramwaje już nie jeździły. minęłam radiowóz i powiedzieli mi „dobry wieczór”, a ja się tylko popatrzyłam. w końcu mamusia mnie nauczyła, by nie rozmawiać z nieznajomymi :)))).
doszłam w około pół godziny na dworzec. trochę zboczyłam z głównej drogi i zobaczyłam grupkę zboczeńców :/. było na dworcu kilka ludzi, jakieś kobiety otwierały właśnie bar. kasa najpierw była otwarta, a potem ją zamknęli – akurat gdy chciałam kupić bilet ;p. nie jechał ten pociąg o 3.06. byłam przygotowana psychicznie na taką możliwość. znów się nałaziłam jak głupia, bo nie było rozkładu na przystanku tramwajowym, więc poszłam na następny. nogi mi już później odpadały :/. usiadłam na ławce, przygotowałam się do snu, ale oczywiście się nie dało no i ruszyłam na tramwaj. to był pierwszy, który jechał tego dnia, więc mi się fuksło :), ale naczekałam się sporo :/.
wróciłam do bravo, było już mniej ludzi -niektórzy nietrzeźwi wychodzili, innym się chciało napić przed klubem ;),a jeszcze inni przychodzili tylko na niektóre zespoły. w środku było cieplutko :). napisałam renacie, że wróciłam, ale już więcej się nie spotkałyśmy i sama sobie łaziłam, czułam tę moją kochaną wolność, przez ten czas. grał wtedy zespół koniec świata, czyli przegapiłam – paraliż band. a tak cholernie chciałam sobie ich przypomnieć :(. pamiętam wygląd wokalisty (z ostródy rok temu (byłam z siorką, opisywałam tamten wyjazd)) i chyba fajnie śpiewał, to było chyba jakieś fajne rootsowe brzmienie. wokalista – dready do kolan albo jakoś tak, raczej crust to był… :).
zajebiście ten koniec świata grał! i chociaż nie miałam sił tańczyć to siedziałam blisko sceny i patrzyłam się jak ludzie się świetnie bawią o tej 3-4 w nocy :-)))). postanowiłam że muszę mieć jakąś ich płytę :). jestem w trakcie realizacji tego postanowienia – ściągam piosenki z netu na dobry początek :-).
no i na samym końcu grał czeski zespół all skapone’s. (byłam na nich z drugą siorką jak grali we wrocku na ska-party :)) przed występem wypatrzył mnie jakiś chłopak (rozglądał się, a w końcu do mnie podszedł) i spytał czy wiem co teraz ma grać. powiedziałam, że „al skapone”, czyli nie powiedziałam literki s :). też grali ska, ale mało śpiewu było, a za takim czymś nie przepadam. ale… wokalistka była wręcz hipnotyzująca. zauważyłam, że wiele osób (różnej płci) nie mogło oderwać od niej wzroku. miała niezły, taki jakiś słodki i dziecinny, a jednak mocny głosik, tirrrrrlała, mało śpiewała, ale jej sposób tańczenia, jej ruchy – przyciągały. m.in. prowadzącego ten festiwal :), który stał z tyłu na schodach i się uśmiechał, cieszył jak małolat. mało ludzi już tańczyło, dostrzegłyśmy się z tą młodą dziewczyną z pociągu do gliwic, która usiadła naprzeciwko mnie, wcześniej jej nigdzie nie widziałam :). no i około 5 skończyli grać, po bisach się zebrali i organizatorzy pożegnali ludzi. no i tak się skończył koncert.
wróciłam tramwajem zapełnionym na full, ale siedziałam – bo wiedziałam gdzie stanąć na przystanku :). na pkp byłam brana za znawcę pociągów, peronów i biletów ;o :]. kupowałam jednemu chłopakowi bilet, też do wrocka i zarobiłam na tym kilka groszy (dosłownie – groszy) :). wsiadłam do przedostatniego wagonu, dosiadł się do mnie maciek – xywa izrael (dowiedziałam się tego po kilku dniach), kolega miłosza, którego znałam ze zdjęć z ubiegłorocznej afryki. trochę z początku rozmawialiśmy – głównie o muzyce, chciał mojego maila żeby ponagrywać jakieś płyty itp., jakoś tak ciekawie się rozmawiało. ale nie skorzystałam z jego propozycji piwnej i pewnie był chłopak zawiedziony ;p. potem bardzo chciałam spać, no i w końcu udaliśmy się w krainę marzeń sennych :). budziłam się co chwilę, bo to w końcu miały być tylko 2 godziny jazdy. po raz ostatni przebudziłam się i zobaczyłam wjazd na dworzec główny :-). raz, jak wracałam chyba z wawy, to tak mocno spałam, że przebudziłam się i zobaczyłam, jak już staliśmy na peronie – napis „wrocław główny” :). wysiadłam, to było po ósmej kilka minut i poszłam na przystanek busowy do lubina -chociaż miałam w plecaku klucze od mieszkania siorki we wrocku. wybrałam moje łóżeczko i necik 🙂 itp. itd. ;p około 10 byłam w domu. spałam mniej więcej do 17 :), no ale to już koniec mej winterrrowej historii :). ogólnie – poza minusami związanymi z % to bardzo świetnie 😉 wspominam ten wyjazd :).