24 marca, w piątek w Arenie był koncert zwany Roxy FM RockArena Poznań. Grało 8 zespołów, „byłam” na 7. Jeden gdzieś przegapiłam, pewnie w tym czasie byłam na piwie :). Przed koncertem spotkałam się z siostrą i kolegą z Pozka na dworcu PKP i udaliśmy się do Areny. Tam, przy samym wejściu mnie i Ojka przeszukała służba celna :/. Ciekawe, bo kreciło nas się tam około szesciu osób, a do przeszukania wzięli łysego i dwie dziewczyny w dreadach. Myślenie stereotpowe :/. Of kors nic nie znaleziono u nas. Potem prawie okrążyliśmy Arenę (jest to okrągła hala sportowa z trybunami do samego sufitu). Nie mieliśmy jeszcze biletów, no i jakoś wrócić musieliśmy, więc poszliśmy szukać przystanku i na piwo. Potem kolega poszedł do domku, a my na koncert. Przed wejściem czekali ludzie chętni do sprzedaży biletów taniej. Udało mi się kupic za 45, a Magda kupiła za 49. I tak dużo, wiem. Weszłyśmy do środka, pozwiedzałyśmy trochę i oddałyśmy kurtki. Rozebrałam się ze spodni na trybunach 😉 (miałam 2 pary). Potem, z tego co pamiętam, poczekałyśmy aż ktoś zacznie grać. To coś zaczęło grać, ale nam się to nie podobało więc poszliśmy się przejść do barku piwnego. Pamiętam, że tytuł piosenki, na której wyszłyśmy był „stara fotografia” i ludzie pod sceną ucieszyli się na nią. Ale to jakiś taki rock był, który mi nie podchodził. No i jak się dopchałyśmy do baru to kupiłyśmy sobie po piwie. Znalazłam miejsce i usiadłyśmy rozglądając się wokoło. Szukałyśmy jakichś znajomych twarzy. Ja kilka widziałam, a Magda znalazła sobie obiekt westchnień ubrany w czerwona koszulkę który, jak się później okazało, z bliska nie był taki przystojny. Przypominał jej mojego(!) pierwszego chłopaka, z którym się bawiła kilka lat temu na woodstocku (ale to już inna i dłuższa historia…). Po wypiciu piwa (wynosić z tego barku nie możnabyło) poszłyśmy pod scenę. Grała Kobranocka. Wiedziałam, że grali coś słynnego od koleżanki, z która piłam dzień wcześniej, ale nie kojarzyłam co jeszcze oprócz „kocham cię jak irlandię” mogą grać. Grali nawet ciekawie, nie trafiają tak do końca w mój gust, ale pobawiłam się. Ciekawe teksty mieli. Na sam koniec, już po bisach, krótko zanucili „irlandię” :). Potem poszłyśmy na kolejne piwo. Magda je kupiła nam na spółę, bo przerwa miała być krótka, a potem miało grać coś fajnego. Na tej przerwie pewien koleś zrobił nam fotkę i poznaliśmy jeszcze dwójkę ludzi, którzy chcieli wiedzeć gdzie te zdjęcia będzie można obejrzeć w necie. Potem grała Brygada Kryzys. Byłam już na nich kilka razy i wiedziałam, ze zmulają, ale gdy mówiłam Magdzie że sa w tym mistrzem, to nie chciała mi wierzyć i chyba była nieco zdziwiona. A ja i tak lubię ich, bo przy ich muzyce można się bardzo uspokoić nie myśląc o niczym innym. Bo albo mi się zdawało, albo muzyka była zbyt cicho jak na tak wielki koncert :/. Potem poszłysmy na kolejne piwo na spółkę. Kupiłam ja. Następny miał grać Habakuk. To ich chyba najbardziej chciałam zobaczyć chociaż byłam na ich koncercie dwa tygodnie wcześniej, kiedy grali we Wrocku, również z Muńkiem, ale wtedy występ Staszczyka nie bardzo mi się podobał. No ale przy tym piwie kiepsko się poczułam. Miałam straszny atak bólu żołądka. Niewiem dokładnie co to było, ale już to kilka razy wcześniej miałam, ostatnio właśnie też w Poznaniu :/. Nie mogłam się ruszać. Położyłam się na ławce. Wokół mnie ludzie sobie wesoło pili piwo, a ja zdychałam… :(. Udało mi się dojść na Habakuka pod scenę. Mniej więcej w tym czasie zauważyłam „kolegę” w skórzanej kurtce z indiańcem, zw. „afrykowa miłość”. Przed pierwszą piosenką H. wszedł na scenę i zaczął coś pieprzyć do mikrofonu, pamiętam, że mówił, że musiał tyłek pokazywać Celnikom żeby go wpuścili. Potem mu technicy wyłączyli mikrofon i poszedł do drugiego się pożegnac ze swoimi słuchaczami. Trochę tańczyłam na Habakuku, Muńkowi tym razem śpiew poszedł lepiej niż ostatnio. Muniek “ciekawie” kręcił biodrami :). – niektóre rzeczy mocno zachodzą mi w pamięć. Potem pod koniec usiadłam, bo dłużej stać nie mogłam. Siedzieć tez nie mogłam za długo, więc poszłam z Magdą na schody trybunowe i tam się położyłam. Strasznie mnie bolało :((. Magda własnie w tym momencie (poza łażeniem do wc płatnego 1 zł :o) się ode mnie rozdzieliła po raz pierwszy i ostatni, a tak to się pilnowałyśmy. Potańczyła i przyszła do mnie, przesiadłyśmy się wyżej na początku Dżema, a mniej więcej w jego połowie, poszłysmy na krzesełka i tam się też rozłożyłam. Przestawało mne boleć dopiero wtedy, czyli po jakichś 4 godzinach :/. Tam na górze było świetnie. Tak ogółem to te trybuny na takim koncercie to znakomity pomysł. Gdy tam byłam czułam się tak szczęśliwie wolna jakbym latała :))) czyli wręcz bosko. Pode mną ludzie wpatrzeni w koncert i innych ludzi, a na górze – ja. Światła migały w rytm muzyki, było widać jak ludzie skaczą i się świetnie bawią, a ja nie mogłam, ale trochę tez nie chciałam. Dżema chciałam zobaczyć, Kulta też, a niekoniecznie skakać pod sceną i udawać ich fankę. Mimo tego bólu cieszyłam się, że jestem tam gdzie jestem :). Kult długo grał, kilka bisów, ale my chciałyśmy już iść. Oddalając się słyszałyśmy “baranka”. Poszłyśmy na wcześniejszy autobus, ale się okazało, że nie przyszłysmy 8 minut przed czasem, ale 2 minuty po czasie, bo jechał jeszcze wcześniej. Poszłyśmy na piechotkę. Z majowego koncertu znałam nieco te okolice i nawet jakieś skróty udało nam się znaleźć :). Nie było to daleko od dworca, ale Magda podejrzewała podstęp ze strony kolegi, bo tramwajem jechałyśmy na Arenę w zupełnie inna stronę i dłużej niż wypadałoby :). Po drodze na PKP zażyczyłam sobie plakat, powiedziałam Magdzie, że pasowałby mi jego kolor do mojego pokoju :). No i oderwała mi go prawie w całości (bez napisu Kult i kawałka Brygady :)). Potem gdy weszłyśmy na dworzec dojrzała mnie pani z kasy po prawej stronie, więc powiedziałam, że idziemy do tamtej pani i kupiłyśmy u niej bilety. Pociąg oczywiście przyjechał wcześniej (o jakieś 25 minut), więc nie musiałyśmy marznąć. Znalazłyśmy wolny przedział, trochę gadałyśmy, pokazałyśmy bilet do kontroli i przysypiałyśmy. Dojeżdżając do Wrocka Madzia oznajmiła, że nie ma kluczy do swego mieszkania (miałyśmy tam się wyspać), więc musiałyśmy prawie godzinę czekać na pierwszego busa. Strasznie mnie mdliło, ale jakoś wytrzymałam. W busie oparłam się o Magdę, bo chciała miejsce przy oknie i zasnęłam raz, potem drugi, potem trzeci i już byłyśmy w Lubinie. W domku poszłam spać. Potem zażyczyłam sobie na obiad lekką kartoflankę, obrałam grzecznie ziemniaki, ale mamie coś nie wyszło i powstała zupa fasolowa. Potem znów poszłam spać, wieczorem wstałam, wykąpałam się w zimnej wodzie, spotkałam z kimś kto miał mnie rozbudzić (trochę mu się to udało), a potem chwilę pobyłam na necie i znów poszłam spać. Dziś, w niedzielę, wstałam wcześniej i zapisałam to wszystko. Kiedy ludzie do tej pory mnie pytali jak było na koncercie to nie wiedziałam co mam im mówić – że dobrze, że średnio, że do dupy? Jak przeczytałaś /eś cały opis to już wiesz jak było. :] Wiesz prawie wszystko. 😉
jak przeczytasz to zostaw ślad w komentarzach…