Piknik Reggae. wzięliśmy kocyk, jak to na piknik wypada ale niestety jedzonka własnego już nie. i dlatego jak dziewczyny chciały zjeść to musiały czekać prawie godzinę na swoje żarcie. trochę się spóźniłyśmy, bo jeszcze trzebabyło rodziców odwieźć na ich imprezę. pojechałyśmy ojca jeepem w trójkę – moje siostrzyczki i ja :). troszkę nie byłyśmy pewne w którą stronę jechać, ale sobie poradziłyśmy. opiszę wg zespołów: paprika korps – nie widziałam ich, bo dopijałyśmy piwo przed wejściem. spotkałyśmy jednego kolegę, a potem dosiadł się do nas niejaki darek polak z żagania :] w rudo-pomarańczowym szaliczku. był nieźle nawalony i zleciał na mnie przy powitaniu… jak już dopiliśmy trunki to poszliśmy na teren imprezy. starsza siostra upijała niechcący naszego kierowcę ;). duberman – pierwszy zespół na jakim mieliśmy okazję być pod sceną. jednak średnio za nimi przepadam. nie grali źle, ale po prostu pogoda mi popsuła humor nieco i się źle poczułam, było zimno, no i wzrok mojego „byłego” na mnie, nieco mi przeszkadzał. a dziewczyny mimo deszczu sobie potańczyły. ja ukryłam się pod kocykiem, usiadłam obok akustyków czy jak to tam się nazywa ich zawód, słuchałam i patrzyłam. yellow umbrela – pamiętałam, że grali w bielawie i mi się podobali, ale wtedy to nie dotarłam pod scenę, bo to było już bardzo późno i mój były chłop poległ :D, chociaż nie jestem pewna, bo byłam na jakimś takim koncercie reggae, na którym występowali ludzie w gajerkach. a w michałowie to poznałam ten zespół na nowo, łączyli blues, jazz, itp z reggae, grali wesoło, dziewczynom się spodobało. aż trudno uwierzyć, że są oni z niemiec, bo nie wyglądali i świetnie po angielsku mówili. nikking-teranga – nie pamiętam dokładnie co to była za muzyka, ale chyba jacyś murzyni w afrykańskich strojach vavamuffin – jak zwykle boscy 🙂 dopiero na nich zaczęłam tańczyć. east west rockers – bardzo mi się podobali, akurat na tym zespole poszłyśmy na piwo i poznaliśmy dwóch długowłosych braci oraz dwóch chłopaków o takim samym imieniu. bracia byli naprawdę spoko. widać po nich, że rodzeństwo. nie mogli uwierzyć, że my to siostry :). siostrzyczki mi (słusznie?) wmówiły, że starszy jest bardzo przystojny. na początku wogóle się nie odzywałam i jakoś głupio mi się zrobiło gdy na dłuższy moment powstały z nich dwie „pary”. brakowało „trzeciego brata”, którego (nie)stety nie mają :). młodszy był nieźle napity, ale co mi się w nim podobało to to, że potrafił poczuć sobą rytm muzyki mimo tego. naprawdę świetnie się odnajduje w reggae klimatach :). fajnie biegał tańcząc :). wszędzie był, ale miał zwyczaj przyklejania się do kobiet. z tym starszym to już inna historia. jest poważniejszy, taki typowy facet „festiwalowy”, fajnie kręci tyłkiem, lubi podróżować, jeździć na rowerze, być sobą i mówić to co myśli. bardzo żywiołowo tańczył, zwłaszcza na radical news, na które najbardziej czekał. dobrowolnie dał się porwać do naszego samochodu z nadzieją na seksualne igraszki (żart ;)?). myślę, że nie wyszedł zawiedziony mimo iż tylko do jednej osoby mógł się przytulić. chociaż niewiem czy to nawet było przytulanie, raczej jakieś takie krótkie przyklejenie się z sesją fotograficzną w tle. aha, był tam na koncertach taki fotograf w czerwonej bluzce. najpierw mi zrobił zdjęcie, a potem zagadał, pomylił mnie z kimś. potem pod koniec jak się wyludniło to gadał z braćmi i to był chyba ich kolega i dalej mi robił zdjęcia… ciekawe 🙂 później robił nam grupowe, ciekawa jestem czy je zobaczę gdzieś, bo siostra wzięła aparat, ale kiepski i jak już się ciemno zrobiło to nie było sensu zdjęć robić, potem się o nim zapomniało. przypomniało mi się właśnie, że jeszcze jeden ich kolega przyszedł z aparatem, ale nie pamiętam już nawet jak wygląda. ale miał jakiegoś canona 🙂 dużo nie piłam, a może i piłam, ale byliśmy tam prawie 12 godzin i jakoś to wszystko odparowało. ale za to nie paliłam i się z tego cieszę. raz chciałam, ale mi nie dali, bo to już był ranek i się wszystkim pokończyły i nawet nie było od kogo wyżulić. fajnie potem było znaleźć w schowku fajki, jak już wracaliśmy 🙂
jahwise – grał tego samego dnia w lubinie. był to taki jeden przystojny murzyn w dredach do tyłka. tańczyłam z przodu na kilku jego piosenkach. długie miał utwory. tańczyły i śpiewały jako chórek dwie kobiety. luźno było tuż pod sceną. radical news – na to czekał starszy brat, na tym się super bawiliśmy. kilka starych piosenek zielonych żabek, fajna muzyka. yugus – a to ponownie murzyński zespół. kilku ich było, bębny były i śpiewy. zostało już niewiele osób i widać było erica – prowadzącego jak fajnie tańczy przy namiocie akustyków zielony groszek – ludzie myśleli, że radical news to ostatni zespół, a tu kolejna niespodzianka. podobało mi się, ale tylko jak facet śpiewał. wokalista grał na jakiejś gitarze, miał taki sam kolor jaskrawozielonej bluzy co siostra młodsza. tańczyło na nich max. 25 osób, min. 5 :] różnie, ludzie się zmieniali. jak zwykle na samym końcu ktoś się nam jeszcze spodobał. miał urocze rumieńce 😀 na koniec wyszliśmy bokiem koło sceny, bo do parkingu było bliżej. no i fajnie było zobaczyć scenę od tyłu i namioty dla zespołów. „zielony” wokalista zwracając się do „zielonej” siostry – podziękował za wspólną zabawę. 🙂 chwilę wcześniej pożegnaliśmy się z chłopakami. bardzo fajne uczucie gdy jakiś facet patrząc ci w oczy pyta o numer telefonu :D. byłyśmy w domu po 6, o ile zegarek w samochodzie dobrze chodzi :). kaca następnego dnia nie było na szczęście i podejrzewam, że dzięki niepaleniu, bo ostatnio to już przeginałam. spałyśmy do 15, a o 16 poszłyśmy na rodzinną imprezę i dalej balować z kolegami. miałam bardzo dobry humor, dopóki ktoś mi go później bardzo nie zepsuł, ale starałam się o tym (kimś) nie myśleć, bo PRZECIE TRZA BYĆ TFARDYM A NIE MIENTKIM 😀