A więc o 12 udało mi się wstać z łóżka. Uporałam się z nieodebranymi połączeniami (czy ludzie nie wiedzą, że ja czasem mogę pospać dłużej?). Wyszykowałam się do wyjścia, wsiadłam w mojego prawieporschaka i fruuuu na zakupki. Autko się rozgrzało, szyby odparowały i płynnie przejechałam te kilka kilometrów do centrum handlowego.

Dla mnie katorgą jest kupowanie sobie jedzenia. Patrzeć na nie nie mogę. Czy tylko ja tak mam? Czy to kwestia mega wyboru? Obrzydzały mnie nawet serki i mrożonki, na których zwykle żyję. Najwięcej czasu spędziłam w dziale samochodowym, choć kupiłam tylko dwa doktory i płyn do spryskiwaczy.

Przed zakupami wybrałam bony za punkty payback. Miałam jakies karty to je sprawdziłam. Na jednej było aż 7 punktów. A druga okazała się być mamusina. Dużo punktów to pomyślałam, że to jej i wpisałam datę urodzenia i kod pocztowy i się zgadzała. Zaraz potem telefon do nich, ale nie udało mi się z Nią porozmawiać, tak więc jeszcze nie znam reakcji na to, że córka ją okradła. Chyba sobie troszkę za dużo pozwalam, ale nie ma to jak bieda, hehe. W sumie to kod się drukował dopiero po wpisaniu tych danych, więc ja tylko sprawdziłam czyją to kartę dała mi siostra. No ale grzechem byłoby nie skorzystać, no nie? Jakoś się później z nią rozliczę.

Przy kasie była akcja rozdzielania zakupów, bo nie doczytałam, że jeden bon na jeden paragon. W sumie to za ten bon kupiłam właśnie te rzeczy do auta, a jeden doktor jest właśnie dla tej siostry.

Wróciłam, ugotowałam zupę polegającą na wsypaniu pół słoika ryżu, połowy mrożonki i dwóch kostek warzywnych. Zjadłam pół talerza i już leżę lenić się dalej. Zupa pyszna, bo kostka ma fajny zestaw przypraw w sobie. A taka prosta. To teraz film, a potem mnie może natchnie jeszcze na zrobienie czegoś pożytecznego, chociaż wątpię. Po krótkim namyśle stwierdzam, że odpoczynek to bardzo ważna i pożyteczna sprawa. 🙂