Już głupieję. Zmęczenie mnie dopada. Odkrywam każdego dnia po dłuższym wolnym, jaką mam ciężką pracę. Bolą mięśnie i kości. Pewnie jeść przydałoby się lepiej i bardziej się oszczędzać. Jednak wolę przestrzegać zasady ” co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Jem ile muszę. Pracuję ile mogę. Oczy się kleją, a ja wiem, że jak się położę to nie zasnę.

Pogoda za oknami do dupy. Ciśnienie chyba skacze. Metereopaci, w tym ja, mają przerypane. Za cóż nas tak Natura pokarała? Pocieszam się, że pewnie w przyszłym życiu będziemy mieć lżej. Tylko nie rozumiem czemu to straszne samopoczucie i zmęczenie nie przekładają się na dłuższy sen. Chociażby szybciej mogłabym w niego zapadać. Co z tego, że się położę, jak i tak obudzę się za kilka godzin. Nieważne czy wtedy wstanę czy nie i tak zasnę po jakimś czasie żeby znów się po kilku obudzić. A potem wyrzucam się z łóżka pół godziny przed koniecznym wyjściem i dziwię się – a to, że jestem niedomalowana i mam czarną kropę z kredki na nosie (skąd ona? jak to?), a to, że tematu z jedną osobą nie dokończyłam, a już wypada pogadać z kimś innym, a to, że nie przygotowałam czegoś do pracy (no przecież całe 16 godzin przerwy od niej miałam!).

Choć w sumie skoro zebrać się można w pół godziny to po co się zbierać w 3? Lepiej poleżeć w łóżku :-).  O, np takim,.