Zdarzyło mi się to kilka razy. Ona go rzuciła, a on szukał pocieszenia w moich ramionach / łóżku. Szukał, ale nie znalazł.
Nie lubię chodzenia na łatwiznę. Nie lubię użalania się nad sobą. Nie lubię pesymizmu ani patrzenia na świat przez czarne okulary. Wolę róż. I już.
W takich sytuacjach z „porzuconymi” zmieniałam temat, odmawiałam, a ostatecznie wyganiałam i przerywałam znajomość. Jak oni mogli oczekiwać, że ktokolwiek tak słaby psychicznie wzbudzi we mnie jakąkolwiek namiętność? Faceci nie chcą się kochać z kłodami i płaczliwymi przytulakami, więc czemu ja bym miała chcieć? I jeszcze ta pewność, że w danym momencie ktoś myśli o kimś innym.
Co to za facet, który zamiast po męsku wziąć się w garść, próbuje wyrwać jakąś laskę na litość? Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni?