Heraklit powiedział: Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo życie jest ciągłym procesem, ciągle się toczy. Cały czas stawia przed nami nowe wyzwania. No właśnie – i jak tu nadążyć za życiem? Wszystko co chwilę jest nowe i nieznane, zmienia się kontekst sytuacji. Człowiek wymyśli listę rzeczy do zrobienia, a już podczas zapisywania jej punktów dopisze kolejne. Co do realizacji, to na bieżąco nie jest ona możliwa. Jak ma się więcej urlopu to może nawet uda się dotrzeć do „końca” listy, no i co dalej? Zaraz się znów coś pojawi, zacznie się nowa lista albo nowe podpunkty tej samej.

Więc jaki jest sens tworzenia list? Jaki jest sens wymyślania sensu życia? Czy jest coś do czego można zmierzać? Podobno bez planów nigdzie nie dojdziemy, ale co właściwie może być jednym, jedynym sensem życia? Dla części kobiet jest to wyjście za mąż i urodzenie dziecka. No dobra, uda się, no i co dalej? Teraz nic tylko się zabić?

Heraklit przypomina, że ciągle coś się zmienia, nie ma nic stałego. I właśnie dlatego nie cierpię pytań o sens życia. Mam marzenia, dążę do nich, niektóre spełniłam. Marzę o takich rzeczach/miejscach/spotkaniach/ludziach, o wszystkim tym, co sprawi, że maksymalnie będę szczęśliwa. Nie tylko na chwilę, ale na dłużej. Ale sensem życia tego chyba nie mogę nazwać? Jest różnica między marzeniami, nierealnymi (bo odległymi), a celami – realnymi? Ktoś mi może wyjaśnić co ludzie mają na myśli „sens życia” / „cel życia”? Na studiach cośtam próbowali mnie nauczyć na temat celów. Teorię znam, ale jak to przełożyć na praktykę? Co to może być?