Kolejny mój wiejski weekend zbliża się ku końcowi. Miałam wolne od czwartku popołudniu. Pojechałam do lekarza do małego miasta. Potem, tuż po zachodzie słońca, pojechałam na wieś.

Cudownie było znów rozpalić w piecu i zagrzać się w swoim własnym domku. Odkąd nauczyłam się szybkiego sposobu na wzniecenie porządnego ognia, sprawia mi to przyjemność. Wcześniej był to żmudny obowiązek połączony ze strachem „za którym razem się uda”. Teraz już wiem, co jest mi do rozpalenia niezbędne, mam odpowiednio przygotowane drzewo i zapalarkę i fruuuu, ciepełko szybko jest.

Piątek spędzony w miasteczku u rodzinki, załatwiłam mnóstwo różnych spraw, na noc pojechałam do siebie, a sobota cała dla mnie. Od samego rana sprzątałam syf z nieużywanych pomieszczeń, a potem były już tylko towarzyskie spotkanka i latanie po dworze. Sześć małych dzieciaków, trzy większe (nastolatki) i kilka dorosłych bab plus jeden dorosły mężczyzna. Kawki, papieroski, słodkości, rozkręcanie komputerów czyli to, co tygryski takie jak ja, lubią najbardziej.

A jutro wycieczka na inną wieś, może odwiedziny dzikich zwierzątek w rezerwacie. Potem jeszcze trzygodzinne zajęcia artystyczne i jak nie padnę to w planie jest skręcanie tych rozkręconych komputerów.

Poniedziałek rano będę na stresującym mnie zebraniu wspólnoty (mój pierwszy raz i to sam na sam z drugą decydującą stroną) i powrót do mej kochanej pracki i dużego Miasta.