Jak się parkuje w mieście wszyscy wiedzą – ciężko jest. Piszę o ludziach mieszkających w dużych skupiskach, czyli np. blokach, gdzie rzadko kto ma własny garaż lub wykupione miejsce parkingowe.

Podjeżdżałabym na przystanek, z którego mam autobus pracowniczy, bo jednak dla mojej chorej nogi ten kawałek bywa za długi, ale nie robię tego, bo boję się, że nie będę miała gdzie zaparkować, a wrócę zmęczona po pracy. Ten strach jest silniejszy ode mnie. Zostawianie auta gdzieś kilkaset metrów dalej nie wchodzi w grę.
Tak więc podjeżdżam tylko gdy muszę – tzn nie zdążę inaczej tam się dostać, bo coś mi nie wyszło z mierzeniem czasu potrzebnego na dojście (zdarza się), albo gdy ból nogi jest nie do zniesienia podczas marszu, czy gdy pogoda jest kiepska (wiatr z deszczem, chlapy śniegowe itp.).
Niewiem jak „rozmnożyć” miejsca parkingowe, ale wiem, że trzeba nauczyć ludzi parkować. Gdy są wyznaczone liniami miejsca parkingowe, to jest prościej odróżnić barana od dobrego kierowcy. Gorzej gdy zajmujesz miejsce obok, na liniach, tak jak on – wtedy nie widać kto pierwszy został baranem, a jak tamten odjedzie, to zostajesz nim tylko ty. Tak więc na wyznaczonych miejscach radzę parkować zgodnie z wyznaczonymi liniami.
Wczorajsza moja przejażdżka na dwa parkingi supermarketów zmusza mnie do dopisania: już nawet nieważne, że stoisz lekko pod skosem, ważne żeby się zmieścić między liniami. Coś za często mi się zdarza parkować lekko pod ukosem. Ale pracuję nad tym.
Druga sprawa to parkowanie w poprzek. Starajmy się tak stawiać auta, gdzie to tylko możliwe. Ukośne miejsca parkingowe rzadko kiedy są wyznaczone, a przecież dzięki temu nie zastawiamy siebie nawzajem, łatwiej wjechać i wyjechać.
Nie radzę mnie zastawiać, bo gdy ktoś to zrobi, a rano o 5-6 będę musiała wyjechać, nie zawaham się użyć klaksonu do rozbudzenia bezmyślnego kierowcy. W takiej sytuacji nie interesuje mnie kto przy tej okazji wstanie i nie czuję się winna. I mam gdzieś ciszę nocną. Tak rano mi się jeszcze nie zdarzyło, ale oporów nie miałam około 8 w niedzielę rano. Pamiętam, że byłam wtedy jeszcze zła, bo poprzedniego wieczoru nie mogłam się napić, bo rano musiałam być kierowcą, więc chciałam dodatkowo wyżyć się na skacowanych ludziach. Czasem mam taką dziwną niewytłumaczalną złość w sobie, każdy jakoś musi odreagować.
Druga opcja przy zastawieniu to straż miejska, ale z tego nie zdarzyło mi się korzystać, bo kojarzy mi się z długim okresem oczekiwania.
Temat parkowania w mieście był poruszony w rozmowie z współpracownikami. Inni wspominali też o o parkowaniu na chodnikach, zostawianiu dla pieszych tylko kilku centymetrów na przejście. Przepisowo powinno zostać 1,5 m dla pieszych. Jest też jakaś zasada, że ileśtam metrów od skrzyżowania można parkować (w mieście wszyscy to mają w d.). Wiem doskonale, że nie zawsze się da i że ludzie nie mają wbudowanej w oczach linijki. Zarządzam zostawianie zawsze miejsca na tyle, żeby spokojnie mógł przejechać wózek z dzieckiem.
I jeszcze apropos tego tematu nasunęła mi się refleksja taka, że ludzie nie parkują blisko swoich wejść do klatek tylko i wyłącznie z lenistwa i wygody. Robią to również z troski i obawy o bezpieczeństwo swoje i auta oraz stan zdrowia. Wolą po prostu postawić tuż pod oknem swój skarb. Poza tym jeśli włączy się jakiś alarm na parkingu, to zawsze można szybko sprawdzić, czy to akurat nie w naszym aucie i ewentualnie wyłączyć od razu, gdy nic złego się nie dzieje. A gdy dzieje – włączyć straszaka.
Szanujmy się nawzajem: kierowcy-kierowców, piesi – zrozumcie kierowców, a kierowcy-pieszych. Będzie nam się łatwiej i przyjemniej żyło.

 

🙂