Nie interesuje mnie polityka. Mam w sobie dużo z anarchistki. Nie chodzę na żadne wybory. Czemu? Może dlatego, że to prostsze życie. Może dlatego, że wiem, że jeden głos pośród wielu milionów nic nie zmieni. A grupowanie się, zbieranie głosów w podobnej sprawie pochłania za dużo energii i jest stratą mojego cennego czasu. Łatwiej jest podpisać gotowy projekt, ale i tu trzeba uważać z rozpowszechnianiem swoich danych. Nie oglądam telewizji, nie włączam ostatnio nawet filmów, nie słucham wiadomości w radiu. Mam inne sprawy na głowie. I inne rozrywki. Może i te różne sprawy polityczne dotyczą mnie, ale nie zawracam sobie nimi głowy. 

Mam swoje problemy, ale staram się je traktować jak wyzwania. Szukam alternatywnych sposobów na rozwiązywanie ich. Korzystam z prawa, ustaw, chociaż wiem, że to jacyś politycy je wcześniej zatwierdzili. Tylko jak to jest, że co chwila jakaś idzie to wyższej instancji – trybunałów sprawiedliwości, rzeczników praw obywatelskich, urzędów ochrony konsumenta? Wiem, że takie coś się dzieje i bez wahania można korzystać z tych wyższych orzeczeń. Człowiek z natury popełnia błędy i uczy się na nich.

Historia, ani starsza, ani współczesna, też niezbyt mnie interesuje. Co było ważne i wartościowe to znam. Ale obecnie nie śledzę żadnych spraw dotyczących Państwa. Trochę łudzę się, że mamy XXI wiek i co nieco pozmieniało się i jednak teraz jesteśmy wolni i możemy żyć po swojemu.

Może to moje podejście to kwestia nauczycieli historii i wos-u, których miałam. W podstawówce najpierw przepisywanie suchych faktów, potem, w ostatniej klasie, pasjonat się trafił i wielu młodych ludzi potrafił zainteresować przedmiotem. Mnie nie. Zawsze mnie drażnił jego styl bycia przyjacielem wszystkich. Jeszcze cośtam na wos-ie było z nagradzaniem uczniów za przynoszenie wycinków gazet o aktualnych wydarzeniach ze świata polityki. Tylko, że skoro o książki powinno się dbać, to czemu z inną formą słowa pisanego miałoby być inaczej? Nie rozumiałam wtedy tego.

W liceum znów powtórka do przepisywania i wkuwania wg zasady „zakuć, zdać, zapomnieć”. Nie była mi historia do niczego potrzebna. A tematyka ludzi na wojnach, martyrologii, zainteresowała mnie poprzez spotkania z ludźmi, którzy to przeżyli i opisywali.  I już to nie były tylko suche dane książkowe, ale całe, naturalistyczne opowieści żywych osób. Albo książki napisane na faktach. Na studiach też miałam historię – ale turystyki. I tu wkuwanie dat dało mi tylko ogólny pogląd na rynek.

A czy to, że nie przejmuję się polityką w czymś mi przeszkadza? W niczym, a wręcz to jest mniej stresów dla mnie. Też mniej „niebezpiecznych” tematów do rozmowy. Zauważam, że wiele spraw typu podatki, jest nam narzuconych i nie mamy na nie wpływu. Tam gdzie nic nie mamy szansy wywalczyć to walczyć nie ma po co. Szkoda tracić energię. Co innego jak ma się ten cień nadziei.