Jem i śpię. W międzyczasie siedzę na dworze w towarzystwie sąsiadów i dzieciakami sąsiadów. Czasem wpadnie ktoś z miasta w odwiedziny. I tak beztrosko mija mi czas, że nic więcej się nie chce. Czytam, surfuję, głaszczę kotka. Żyć nie umierać.

Noga już nie boli tak strasznie. Wciąż mam 3 sztuki i muszę uważać, żeby akurat na chorej nie stanąć. Wiejskie życie się toczy. Jeszcze 2 tygodnie takiej laby, a potem powrót na 2 tygodnie do miasta, no chyba, że będę mogła wsiąść sama do auta jako kierowca, co raczej nie jest zbyt prawdopodobne. Będę w mieście miała rehabilitację.

Przyszedł mój czytnik z naprawy. Dokończę w końcu czytać „Miasteczko Salem” Kinga nie męcząc oczu. I jest to jedyny sprzęt elektroniczny (poza telefonem), który mogę wziąć sobie sama na ogródek. Po prostu pakuję go do kieszeni lub torebki i w drogę.

Tak więc opierdzielam się i jest mi dobrze. Dodaję zdjęcia z leniuchowania w mieście, gdzie mogłam prosić o przenoszenie sprzętów kilka razy dziennie. A tutaj, na wsi, nie mam jak zdjęć zrobić (w tel kiepski aparat), ale poczekajmy jeszcze trochę, to i na to też wymyślę jakiś sposób.

Tu moje miastowe stanowisko „pracy”:

miasto

A tu zwierzątko miastowe:

krolik