Czyżby? Słyszę krzyki siedząc na kanapie ustawionej na ogródku na małym osiedlu na wsi popijając kawkę. Wcześniej słyszałam agresywne zachowania w drugą stronę w tej rodzinie – potwierdza to tezę, że agresja budzi agresję. Ale skąd ona się wzięła w takim małym brzdącu, który jeszcze nie wie, że jego działanie może kogoś skrzywdzić? Chcąc nie chcąc naśladuje, jeszcze nieświadomie, dorosłych. A potem się dziwić, że patologia się powtarza… A to małe, niewinne dziecko dostaje opieprz za nic, za humor dorosłych. Jednak, gdy coś faktycznie zrobi niedobrego chce być głaskany po główce. I jak ten ktoś, jeśli wychowuje się w takich warunkach, w takim chorym domu, ma zrozumieć, że to nie tak powinno być? Że dobrocią, pomocą i wyręczaniem innych w drobniutkich sprawunkach, może więcej zyskać – choćby uśmiech na twarzy dorosłego, nawet tego samego patologicznego dorosłego? I jak mu wytłumaczyć, że robiąc coś dla innych sam wiele zyskuje, sam dostaje coś, co sprawi, że będzie coraz lepszy. I że ten uśmiech nie oznacza tylko napięcia mięśni twarzy, ale też daje do myślenia i powód do miłych wspomnień, które często można sobie przypominać i stanowić motywację do przyszłego pozytywnego działania?

Skoro sam się zastanawia czy jest dobrym człowiekiem, to znaczy, że już zaczyna rozumieć podziały ludzkie i dostrzega, że coś jest nie tak ze sposobem jego wychowywania, no nie? Sam wie, że dobro liczy się w życiu i do czego nieświadomie chce zmierzać i że nie ma brać tego co się dzieje w jego domu za normalne. Niektóre zachowania tolerowane w domu, gdzie indziej mogą być uznawane za niewłaściwe. Czy jest szansa, że ktoś z patologicznego domu, szukając dla siebie swojej „połówki” nie powtórzy tego schematu?

Znów na podstawie obserwacji zaczynam w to wątpić…

Ja sama żeby wyrwać się z rodzinnego „zła” wybrałam drogę bycia samą. Spróbowałam bycia z kimś i wyniosłam z moich związków bardzo dużo. Wiem już w co się nie pakować, co się dzieje z człowiekiem gdy próbuje się kogoś do czego zmusić. Nie chcę rządzić nikim. Chcę być jaka jestem wewnętrznie. Uważam, że jestem dobra i pomocna. Jednocześnie wredna i pamiętliwa. Taką mnie stworzyła rodzina i otoczenie, a ponieważ nie chcę powielać chorych schematów, które zostały mi zakodowane w dzieciństwie, nauczyłam się cieszyć tym co JEST teraz, co MAM teraz, jaka JESTEM teraz. Widzę zarówno swoje wady, jak i swoje zalety. Nad wadami pracuję, a zaletami się chwalę poprzez zachowanie. W sensie – nic na siłę, kto chce – ten dostrzeże. Staram się być coraz doskonalsza i nie potrzebuję nikogo do oceniania mnie. Moje zdanie o sobie ma dla mnie wystarczającą wartość. Nie potrzebuję dowartościowania ze strony obcych ludzi. Gdy czegoś nie jestem pewna to pytam. Cudownie mieć blisko kogoś, kto jednocześnie stoi z boku i mogę mu powiedzieć prosto z mostu co myślę, co odczuwam i jak się zachowuję. Mówi mi wtedy jak jestem/ mogę być odbierana i jak ta osoba to widzi. Zdanie bliskich jest dla mnie ważne. Kocham swoje życie, kocham siebie i nikt mi do szczęścia nie jest potrzebny. Przykro mi jest tylko, że nie każdy człowiek pochodzący z rodziny z problemami, ma w sobie taką siłę by myśleć tak dojrzale jak ja.