Potrąciłam zwierzątko.

Leciutko, wolno jechałam. Przeżyła.

Wjechałam w asfaltówkę łączącą drogę międzymiastową z wiejską. Bardzo wąsko, po bokach lasy. Jechałam 20-30 km/h. Już wcześniej źle mi się jechało, bo było strasznie ciemno i sama patrzyłam na licznik i dziwiłam się, że tam gdzie potrafię pruć ponad stówę, to jechałam maksymalnie 80. Do tego nie miałam okularków, więc tym bardziej uważałam na drogę. Jestem krótkowidzem. Byłam trochę zmęczona, ale i podekscytowana powrotem do domu i wizją dokończenia wieczoru przy piwku z sąsiadami.

Droga ta była mega wąska. Żeby minąć się z autem jadącym naprzeciwko trzeba zwolnić do chociaż 30. Zwierzaków tu w lasach pełno, rozglądałam się na boki, ale tej sarenki nie zauważyłam, chociaż jaśniutka. Potrąciłam. Zdążyła dobiec do tablicy rejestracyjnej, więc to chyba ona pędziła, a nie ja. Poczułam lekkie uderzenie, noga na hamulec i panika. Co powinnam zrobić? Włączyłam w aucie wszystkie światła i wysiadłam, ale ciemno jak w tyłku, w lusterku nic nie widać, żadnych aut za mną ani przede mną. Zderzak z przodu raczej cały, więc i ona powinna być cała. Postanowiłam zawrócić. Z trzęsącymi rękami i strachem w oczach było to trudne. Kręciłam do przodu, do tyłu, ledwo manewrując kołami. Nie byłam nigdy pewna, czy możliwe jest zawrócenie na ten drodze, zwłaszcza takiego długiego auta jak moje.

Jak postawiłam je równo w poprzek i zakryłam całą drogę, to się przestraszyłam, że coś może nadjechać i ją przejechać i dobić. Z jeszcze większym strachem wykręciłam w jej stronę, wyprostowałam koła, podjechałam pomaluśku rozglądając się i zobaczyłam ją. Leżała skulona na asfalcie tak z metr od leśnej drogi. Wysiadłam. Wzięłam telefon do ręki z myślą, że jak będzie jej coś poważnego zadzwonię do kogoś po pomoc. Ona popatrzyła na mnie, też przestraszona i kulejąc wstała i uciekła w stronę bliższego lasu wydając przy tym dziwny pisk. Wróciła tam skąd biegła. Nie widziałam żadnej krwi na niej. Nie widziałam żadnych innych sarenek, co jest dziwne, bo one zawsze poruszają się stadami. Nieraz jak jadąc autem wypatrzyłam jedne oczy na poboczu, to znajdywałam zaraz drugie i czasem nawet trzecie. A ta była sama. I trafiła na mnie. I ja w nią.

I nie wiem wciąż co powinnam zrobić w sytuacji gdyby jej się coś poważniejszego stało, albo jakbym ją zabiła? Źle się strasznie czułam z tej bezsilności i niewiedzy. Byłam samiutka, kilka kilometrów od wiosek. Telefon dodawał mi odwagi.

Potem zobaczyłam z bardzo daleka jakieś światła auta wjeżdżającego w tą drogę i znalazłam ciut lepsze miejsce do zawrócenia i pojechałam do siebie. Patrzyłam na auto z tyłu, czy jedzie równo, czy się nie zatrzymuje, czy sarenka nie wróciła na drogę, a kierowca jej nie omijał. Nic takiego nie zobaczyłam. Jechał równo, dość szybko, więc dałam się dogonić i w bezpiecznej odległości trochę go stopowałam żeby zwolnił. Potem zniknął w pierwszej wiosce, a ja pojechałam dalej. Przez kolejne lasy. Pomalutku, z długimi i mocnymi światłami.

Wiem, że nic jej się nie stało, ale mogło. A nie wiem co należy robić w takich sytuacjach?