Wczoraj w pracy miałam bardzo dużo czasu do przemyśleń. Robiłam tam to co ostatnio robię bardzo często. Mogę nawet powiedzieć, że opanowałam te czynności do perfekcji. Odmóżdżyć się mogę. Zautomatyzować. W końcu dzień (noc, bo nocka) później pod koniec zmiany dałam telefon na stolik i najpierw przeglądałam wpisy w feedly, a potem jeszcze przeczytałam dwie strony piekielnych… i czas zleciał. Nawet z jednej fajkowej przerwy mogłam zrezygnować, bo mnie tak to wciągnęło i cieszyłam się jak głupia, że mogę to robić jednocześnie nie zaniedbując obowiązków.

 No i natchnęła mnie tej pierwszej nocki myśl żeby to wszystko rzucić. Wiele osób mi radzi szukać pracy gdzieś bliżej mojego domu. Najlepiej przy biurku, bo podobno w tym bym się sprawdziła.

Sprawa pierwsza, która przemawia za zmianą to to, że obecnie pieniędzy nie mam. Nie wiem jak to zrobiłam, ale ledwo wróciłam do pracy (po czteromiesięcznym zwolnieniu) i ponad dwa tygodnie do wypłaty, a ja nie mam nic. No dobra, było trochę większych wydatków – naprawa auta (i jeszcze jest w trakcie), wynajęcie mieszkań (sporo i kaucja) i paliwo na dojazdy żeby się urządzać. A teraz jeszcze muszę utrzymywać dwa domy. Co prawda jeden pusty, więc jakoś sobie z tym radziłam do tej pory.

 Wynajmować muszę, bo nawet z autem na gaz, nie dam rady dojeżdżać te 100 km w jedną stronę codziennie i wracać zmęczona po pracy do siebie. W pewnych stanach nie nadaję się do prowadzenia auta, o czym się ostatnio przekonałam…

 Tak więc natchnęła mnie ta myśl, ze względu na kasę i jeszcze do tego dochodzi zdrowie. Z moją nogą znów coś nie tak. Czeka mnie wizyta u lekarza za 2 tygodnie. Jeśli powie, że znowu trzeba ciąć to się chyba całkowicie załamię…

 Za pracą tutejszą jeszcze przemawia fakt, że tu mam ludzi, z którymi udało mi się dogadać. Wiem, że jestem ciężka w kontaktach. Długo się otwieram. Widzę jak nasze relacje się zmieniają. Czasem mogę być sama. Mam dużo wolności co do wyboru z kim spędzam czas wolny. Sama mogę chodzić na przerwy i kiedy chcę. Z szefową wszystko w porządku. Niedawno zaczęłam zwracać się do niej po imieniu i jeszcze się z tym oswajam. Po moim powrocie do pracy byłyśmy razem na zmianie i poznałyśmy się bliżej. Chciała mi nawet pomóc z mieszkaniem. Faktycznie ważniejsi są ludzie niż hierarchia nakazująca zwracanie się do wyższych stanowiskiem per Pani.

 Poza tym ja lubię swoją pracę. Samodzielne stanowiska. Często inne. Tylko ostatnio taki czas przyszedł, że tylko dwie rzeczy do wyboru, ale jednak każdego dnia jest inaczej. Jestem dobra w tym co robię. Interesuje mnie to czym się zajmujemy. Pracuję w porządnej firmie. Mogę słuchać radia i muzyki non stop popijając kawkę.

 

Szukać pracy długo nie musiałam – 2 tygodnie po obronie ją znalazłam i była to moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna do pracy na pełny etat. Pierwsza praca na prawdziwą umowę. Dużo fajnych udogodnień mamy. Czy łatwo taką znaleźć?

 Podsumowując, czy zmiana pracy coś by mi pomogła? Czy ja chcę zaczynać wszystko od nowa? Czy odnajdę się wśród nowych ludzi? Czy chcę robić coś innego? Czy mam dość tego miasta już całkiem? Czy dla kasy warto? Czy jest praca, która bardziej będzie zaspokajać moje potrzeby? Myślę, że jednak obecnie nie. Ciekawa jestem co inni by zrobili w mojej sytuacji.