Jakiś czas temu w lesie na grzybkach z sąsiadami usłyszałam pytanie czy jestem mieszczuchem czy wieśniakiem? W sumie to nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć to moje życie i może powinnam?
Wychowywałam się w małym mieście (60 tys. mieszkańców), a teraz krążę między Dużym (najliczniejsze pod względem mieszkańców albo powierzchniowo w PL, nigdy tego nie pamiętam, ale jedno z tych) a wsią z 60 domami.
I jak by mnie nazwać?
Wspaniale czuję się na wsi. Wiejskie rozrywki zawsze mi odpowiadały. W dzieciństwie i za nastu lat jeździłam na różne na wakacje. Świeże powietrze, zwierzątka domowe, przestrzeń, a teraz też lasy, jeziora i inne wodne zbiorowiska mnie otaczały i byłam szczęśliwa.
Z drugiej strony, w dużych miastach uwielbiam anonimowość, brak marnowania czasu (dla innych to pewnie się nazywa „wyścig szczurów”), mnóstwo rozrywek (knajpy, koncerty itp.). Praca moja kochana jest w tym Dużym mieście, chociaż codziennie mijam tablicę z przekreśloną nazwą miejscowości – taka sytuacja. Mieszkałam już w Warszawie, Poznaniu i we Wrocławiu, więc wiem jak to jest w dużych aglomeracjach miejskich.
Obecnie mieszkam na osiedlu niepołożonym w centrum (jak wcześniej półtora roku) i jest trochę więcej zieleni i przestrzeni. Znalazłam sobie fajne miejsce. Pokój, który wynajmuję jest samodzielny, mam tam ciszę i spokój kiedy chcę. Do tego do pracy niedaleko. I mój kotek przy mnie. A na weekendy jeździmy na wieś do własnego domku położonego w otoczeniu lasów, półtora kilometrów od zabudowań wioskowych. Nie w całkowitej dziczy jeden dom, tylko mam kilku sąsiadów, ale z większością się dogaduję – żyję w poprawnych sąsiedzkich stosunkach. U siebie jestem u siebie, odpoczywam.
I tak krążę prawie co weekend. I tak jestem trochę rozdarta. Jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy ze mnie mieszczuch czy wieśniak – nie udzielę.