Święto Trzech Króli dziś, więc może napiszę coś na temat tym razem. Lenię się tak jak kiedyś to politycy wymyślili, bo jest ustawowo dzień wolny. Sklepy pozamykane, przejazd przez parking dużej galerii handlowej prawie pusty. Niestety stacja paliw też zamknięta, więc jeszcze auta pożyczonego nie mogę oddać. Niestety zobaczyłam, że któryś kierujący pajac za blisko się zbliżył do niego…

Tak mi się ten dzień kojarzy z wizytą księży i z rozbieraniem choinek. U mnie na wiosce ksiądz łaził po domach kilka dni temu. Ja sobie smacznie spałam w tym czasie i go nie widziałam. Dzień później byłam u sąsiada na kawce i dowiedziałam się, że są tam tacy, co do kościoła nie chodzą i choć mieszkają ponad rok na naszej wiosce, to jeszcze księdza nie widzieli na oczy. I co zrobili? Zaprosili go do domu. Może i pod tym względem uważają, że należy im się więcej niż innym i że to ksiądz ma do nich przychodzić, a nie oni do kościoła? Zupełnie tego nie rozumiem. Po co zapraszać jak się nie praktykuje. Przecież chodzenie do kościołów to jeden z obowiązków praktykujących i wierzących.

Ja nie jestem wierząca, ani praktykująca, a po znajomości byłam nawet kilka razy w tym „moim” kościele (też jestem nowa na wiosce), a nawet raz byłam na zapleczu, jakkolwiek to się nazywa. I odkurzałam dywan :). Robiłam to tylko po to żeby komuś pomóc. Nie dla księdza, nie dla Boga, nie dla chodzących do kościoła. Nie miało to żadnego związku z religią. Po prostu miałam okazję tam być – to ją wykorzystałam.

Nie cierpię ludzi, którzy robią coś na odwal – teraz mam na myśli wierzących, a nie chodzących do kościoła. Jak się nazywa siebie wierzącym to powinno się robić to co nakazuje wiara. Tak samo jak wierzy się w polityków, to powinno się chodzić na wybory, nie uzależniając tego od np. dojazdu. Nie żyjemy sami i czasem można liczyć na czyjąś pomoc.

Ja, zanim wypisałam się z tej wiary, to świetnie ją poznałam. I nie wierzę. Tak po prostu. Nie znaczy to, że jestem ateistką albo wrogiem ludzi chodzących do kościoła. Szanuję ich i tego samego oczekuję od nich. Ostatnio grałam z siostrą w jakiś quiz i wykazałam się większą wiedzą o tej religii niż ona, a jest praktykująca…

Już od małego miałam wątpliwości co do chodzenia do kościoła. Oczywiście przyznaję, że często tam nie trafiałam. Nie jest to jednak dla mnie żadne siedlisko zła i nie boję się tam chodzić. Chodzę. Gdy zwiedzam i gdy uczestniczę w ślubach. To drugie jako sam akt jest dla mnie bezsensowne, ale nie walczę z tym, bo nie czuję takiej potrzeby. Często jest to naprawdę piękne widowisko. Taki show. I nigdy nie zapomnę kazania, jakie strzelił pewien ksiądz w pewnej małomiasteczkowej parafii (dawnej wojewódzkiej na literę Z), po którym przez moje wzruszone oczy widziałam łzy tego typu w oczach innych… :).

Po przeczytaniu książki o byłych księżach (Piotr Dzedzej: Porzucone sutanny) dowiedziałam się jeszcze więcej na temat tych osób i wiem, że tak jak zdarzają się wśród nich wspaniali i naprawdę dobrzy ludzie, tak samo zdarzają się ci, co tylko wykorzystują swoją pozycję w hierarchii – zarówno kościelnej, jak i społecznej.

A apropo święta to jakoś trzeba znieść ten dzień wolny. W tym roku wypadł w środku tygodnia, więc po wzięciu urlopu w poniedziałek ma się taki długaśny weekend. Z tym, że już mam wolne od bardzooo dawna. Po prawie 3 tygodniach niechodzenia do pracki – już za nią tęsknię!

Na koniec moja inspiracja do wpisu:

PS. Jeżdżąc do kuzynów na wieś jak byłam mniejsza długo żyłam w przekonaniu, że napis na drzwiach K+M+B to skróty imion moich kuzynów, którzy w nim mieszkali – ot, dziecięca logika.