A więc pora to opisać żeby móc już pamięć oczyścić choć trochę. Pewnie nigdy tego nie zapomnę. Tylko nie wiem czy zacząć od rzeczy strasznych czy od szczęścia ile miałam. Czy pisać wszyściutko czy niektóre rzeczy pominąć. Może spróbuję po kolei..

W czwartek w drodze do pracy zatankowałam autko na stacji, którą dopiero co otworzyli i facet mi trzymał pistolet do gazu podczas całego tankowania, bo już coś się zacięło. W tamtym tygodniu miałam nocki, ale zaproponowano dłuższy weekend, więc poszłam na 14 i skończyłam o 22.

Potem podjechałam po kota, shishę i torby do mieszkania, w którym wynajmuję pokój. Jeszcze musiałam zrobić zakupy spożywcze, bo zbliżała się majówka i sklepy miały być pozamykane. A od jakiegoś czasu wolę przyjechać do siebie na wieś i więcej nie jeździć. Wybrałam się do Tesco w mieście, w którym zjechałam z autostrady. Kotek grzecznie poczekał w nagrzanym samochodzie. Sklep zamykali o 24 i byłam jedną z ostatnich osób, które obsługiwali. I jeszcze mi kasy zabrakło na to co powybierałam i szybko musiałam wybierać, które produkty są ważne, a które mniej. Płaciłam część gotówką, a część kartą (błąd, bo został po mnie widoczny ślad). Taka zakręcona byłam, że nie sprawdziłam ile mam w portfelu, a wiedziałam, że wypłata będzie dopiero za kilka dni.

Potem miałam 30 km do domu od tego miasta. Zjechałam z międzymiastowej po 20, a potem zostały dwie wioski i już moja. Nie doczekałam się znaku mojej miejscowości. Minęłam te dwie, zakręt i potem miała być prosta, potem jakieś małe zakręty i już moja. Nie pędzę tam. Jest to droga nieoświetlona, bez wyznaczonych pasów, dość wąska, po bokach rowy różnej głębokości. A nagle widzę światła. Za dużo jak na krótkie. Mignęłam. Nic. Mignęłam jeszcze raz. Były coraz bliżej i to tuż przede mną. Zjechałam ile się dało, a i tak ten ktoś we mnie wjechał. Uderzył w bok od mojej strony, tak jakby w koło. Odbiłam kierownicą w jego stronę żeby mnie nie zepchnął (skąd w tamtej sekundzie wiedziałam, że tak powinnam zrobić?).

Ze śladów jasno wynikało, że w chwili uderzenia jechałam nawet trochę poboczem. Ja na gołej feldze (!) przejechałam prosto ponad 100 metrów. Wszyscy byli w szoku jak tak mogłam zrobić i dlaczego. A ja po prostu chciałam jechać do domku, jeszcze trochę i byłoby go widać. Nie pamiętam, ale chyba auto mi zgasło i tak coś mi dźwięki nie zgadzały się z tym co ma być. Pewnie było to szuranie felgą. Brak lusterka z zewnątrz upewnił mnie, że coś jest nie tak. Zatrzymałam się. Nie pamiętam czy hamowałam. Musiały mi ręce polecieć, bo oczywiście wycieraczki włączone i jakiś kierunkowskaz. Powyłączałam. Włączyłam awaryjne. Kot spadł z siedzenia w klatce, więc go podniosłam znów na siedzenie. Wyciągnęłam telefon z kieszeni kurtki. Zwykle się rozbieram i telefon rzucam gdzieś obok, ale po zakupach widocznie mi się nie chciało i miałam go pod ręką (szczęście). Zwykle po całym dniu pracy nawet nie mam naładowanego telefonu tak długo i tak bardzo (szczęście). Byłam cała (szczęście). Popatrzyłam w lusterko wsteczne, tamto auto stało (szczęście, że nie jestem sama). Zadzwoniłam na 112. Zgłosiłam co trzeba. Pytali co jest mi i tamtym ludziom. Kazali spytać. Wypięłam się z pasów. Nie mogłam wyjść przez moje drzwi. Nie chciały się otworzyć. Nie pamiętam czy wypchałam te drzwi od środka, czy dopiero później się z nim mocowałam, raz na pewno wychodziłam od strony pasażera. Jeszcze przy tej rozmowie zgłosiłam, że czuję chyba benzynę. Kazali mi się odsunąć od auta jak najszybciej. Tamten facet był cały, jechał sam. Zabrałam kota i poszłam kawałek do tyłu, na zjazd w żwirową drogę leśną. Pierwsze moje rozmowy z tamtą kierowcą były o tym czy nam nic nie jest, czy dzwonię na policję. Krzyczał, że wie, że to jego wina, przyznawał, że jechał na długich. Trochę skruchy wtedy wykazał. Był pijany (!) (szczęście), słychać to było po głosie.

Zadzwoniłam do znajomych z wioski. Po kilku minutach koleżanka już przy mnie była. Schowałam kota do jej auta. Czekałyśmy na policję, a ja w końcu zapaliłam papierosa.

 cdn.

 20150501_011810

🙂