Tam jeszcze czekając na karetkę był niemiły motyw. Mąż koleżanki, która mi tam pomagała, nalegał, żeby wracała do domu, a wiedział jaka sytuacja i że właśnie czekamy. Nie rozumiem i pewnie nie zrozumiem jak tak można. Zwłaszcza, że sam nie tak dawno miał wypadek i wylądował w kołnierzu.
Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym lekarzowi troszeczkę przeszkadzało, że mój telefon rozdzwonił się gdy usiadłam na krześle do badania. Jednak to były ważne sprawy w związku z autem i sytuacją jakoby laweta mi się nie należala z mojego dodatkowego pakietu ubezpieczenia i trzebabyło szybko zorganizować pieniądze i firmę. Numery dostaliśmy od policjantów. Cena z kosmosu. Dodatek za noc i za święto (już był 1 maj), potem przy odbiorze faktury jeszcze doszedł podatek. W sumie wyszło 7 stówek…
Ale wróćmy do izby przyjeć. Lekarz mnie pobadał (takie różne testy na orientowanie i koordynację) i poprzyglądał się zdjęciom. Zapisał kołnierz na dwa tygodnie, dużo odpoczynku (!), dalsze leczenie w poradni ortopedycznej i na końcu gdy spytałam o rodzaj najlepszych leków przeciwbólowych na ten rodzaj urazu wypisał mi Ketonal.
W międzyczasie przywieźli kolesia, którego pobito gdy stanął w obronie jakiejś kobiety. Był brudny i zakrwawiony. Ja to przy nim pikuś.
Zadzwoniłam do taty gdy wyszłam z sali i już po mnie jechał. Powitał mnie mówiąc, że jestem blada jak śmierć. Wcześniej tylko raz słyszałam ten tekst gdy faktycznie byłam jej bliska…
Wrócilismy na miejsce wypadku razem. Zająć się autem tylko. Nie pozwolili mi dojechać do siebie i być samą. Rodzice chcieli mieć na mnie oku, więc potem pojechaliśmy do nich.
Wcześniej, gdy dojechalismy na miejsce zdarzenia, okazało się, że chwilę wcześniej przywieźli sprawcę wypadku z komisariatu. Już nie okazywał żadnej skruchy. Był zły. Na mnie. Do policjantów i do mnie odzywał się bez jakiegokolwiek szacunku. Policjant kazał mi przejśc do drugiego okienka i tak jakby mnie odgradzał od niego. Kipiało od niego jadem. Wrzeszczał, że kto mi dał prawko, że pewnie je dopiero co odebrałam (młodo wyglądam, dziekuję za komplement) i przy tym dowiedzialam się, że on takiego papierka w ogóle nie posiadał…  Twierdzil jeszcze, że ja jechałam środkiem, a nie on. Przestawiło mu się wszystko. Nieźle go tam musieli nastraszyc
Wtedy tam do radiowozu musiałam podejść po dokumenty. I dmuchnąć. On miał lekko ponad 1 promil. Ja oczywiście nic. Policja ogladając ślady na ulicy od razu stwierdziła, że to nie moja wina. A fakt, że był napruty przesądzał sprawę. Powiedzieli, że nie mam czym się martwić. W chwili uderzenia zjechałam nawet na pobocze. Potem jechałam prosto po drodze bez opony. Felgą ryłam ponad 100 metrów. Wszyscy pytali dlaczego aż tyle. A ja tak bardzo chciałam do domku…
Zabrali dowód rejestracyjny, bo auto nie nadawało się do jazdy. Widok zrzucanego mojego samochodu z lawety sprawił mi przykrosć. Nie obchodzili się z nim delikatnie, nie dało się.
Tak czy siak moje auto okazało się mocniejsze niż inni sądzili. Ochroniło mnie. Samo zakończyło swoje „życie”. Z początku jeszcze miałam nadzieję, ale gdy uświadomiono mi, że naruszona jest konstrukcja zawieszenia, wiedziałam, że muszę pogodzić się ze stratą.
Potem z tatą wróciliśmy do ich domu. Kilka godzin się przespałam. Rano pojechaliśmy po leki i kołnierz i ojciec odwiózł mnie do mnie.
Pierwsze dwa dni nic mi nie dolegało. Chciałam wracać do pracy. Szkoda mi było rocznej premii za obecność.
5 czerwca tego roku moje kochano autko pojechało na złom…

image

To autko je zabiło:

image

🙂