Miałam cudny weekend. W pracy, ale nie takiej co mam na stałe tylko w innej. W której robiłam co bardzo lubię. Było kilka stresowych sytuacji, ale dałam radę.
Wyjazd na bunkry na początku lipca strasznie mnie odmienił. Przestałam bać się. Właściwie to przełamuję strach. Weno trwaj dalej, chcę tak żyć!
Znów mam piękne lato. Podobnie miałam rok temu, ale jednak teraz jest mi jeszcze lepiej – więcej nowych sytuacji i mierzenia się z nimi. Do tego zrozumiałam w jakiej toksycznej sytuacji znalazłam się rok temu poprzez ludzi, z ktorymi przebywałam.
Tak, wiem że piszę strasznie ogólnikowo. Jednak jest we mnie tyle emocji, że chcę to jak najszybciej z siebie wyrzucić.
Wciąż wściekam się, że strasznie bloga olałam. Chyba przerosły mnie ambicje – chciałam go udoskonalać, ale nie podołałam. Trochę ze względu na to, że posypało się kilka spraw w moim życiu (ze zdrowiem na czele)…
Teraz sobie leżę i próbuję zasnąć. Nie wychodzi mi to, ale nie dziwię się, bo w końcu najpierw spałam 5 godzin w nocy, potem praca, potem jakaś drzemka w ciągu dnia, potem 4 godz, znów praca, po niej padłam na 5 godz, pożyłam ze dwie i teraz jest jak jest. Pierwsze zmiany mam po prostu. Rano jestem zombie i po ostatnim tygodniu kładzenia się około północy strasznie ciężko mi jest się przestawić.
Pewnie uda mi się to pod koniec tygodnia, a przeciez w piątek po pracy jadę w góry, bo w sobotę idę w tej scenerii na wesele. Będzie ciężko, ale wiem, że dam radę!

🙂