04-07.08.2017

Początek podróży

Lecę. Frunę. Ponad chmurami. Kolejny woodstock i znów tyle wspomnień. Parę niewykorzystanych szans, parę ciekawych rozmów. Brat mi wleciał do głowy. Pogadałam z mamą tuż przed odlotem żeby się uspokoić (strasznie się stresowałam lotem).

Pełno we mnie emocji. Co chwilę mam ochotę płakać. Nie jestem już pewna czemu. Jestem bardzo zadowolona. Piękne widoki. Odważyłam się. Zobaczę Majorkę. Spełniam moje marzenia. Jestem przeszczęśliwa.

Na lotnisku berlińskim firma lotnicza Condor ma swoje stanowisko, swoje bramki i swoje czasopisma dla podróżnych. Leciałam Airbusem 321 z prędkością 800 km/h! Temperatura u góry najniższa -7 stopni. Cieszę się że mój pierwszy „dorosły” lot był na takim wypasie. Ekrany i mega wygoda w środku.

Przelot samolotem przypominał zjazd na kolejce górskiej. Fajne te przechyły i widok gdy morze jest wyżej niż powinno. Lotnisko faktycznie mega ogromne. W ostatni poranek pozwiedzam. 

Wysiadka – strasznie parno aż dech odebrało. A w samolocie marzłam  (przemokłam na deszczu dzień wcześniej) i siedziałam w bluzie. Tutaj, na wyspie, przydaje mi się tylko do chowania cennych rzeczy. Ale już kupiłam sobie portfelik z motylkami i majorkami 🙂 i dwa ciekawe motyle magnesy i mega różową jaszczurkę.


Dzień pierwszy to znalezienie hostelu i wieczorny spacer. Okazało się, że nocleg blisko portu, więc plaży brak. Fajny hostel był. W pokoju z 20 łóżek, każdy oddzielony kotarką, z lampką, gniazdkiem i na dole szafeczką zamykaną na klucz. Nazywa się Singular Hostel. 

Po zameldowaniu i przekonaniu się, że wszystko jest tak jak miało być, poszłam na piwo do knajpy „Hogans” i wróciłam się wykąpać i spać.


Palma – ach ta stolica!

Rano mini spacer, kawka i ciasteczka w hostelu.

Potem mega spacer po Palmie. Stolica piękna. Zarówno wzdłuż wybrzeża, jak i centrum. Hiszpanie boscy. Dużo różnych języków słyszałam. Zobaczyłam kaplicę i powędrowałam uliczkami przy katedrze. Bardzo długi spacer miałam. W porze sjesty ludzie poznikali. Skwar niesamowity.

Wczoraj znalazłam początek plaży w Palmie. A przy tej kaplicy S’illiot była grupka Polaków i oprowadzał ich człek wyglądający jak Hiszpan, ale świetnie mówił po polsku. Przy katedrze widziałam świecący tynk.

Idąc plażą w Palmie co chwila właziłam do wody. Zostawiałam torbę przy brzegu, szłam się schłodzić i szłam dalej. Piasek mega gorący. Stopy troszkę poparzyłam, w Kostrzynie kupiłam sandałki w CCC, które o dziwo mnie strasznie obtarły już pierwszego dnia.


Can Pastilla – ach ta plaża!

Wczoraj z końca plaży w Palmie poszłam na przystanek do Can Pastilla spotkać się z Serdarem. Anglik który też sam podróżuje poznany przez Couchsurfing, który też szukał towarzystwa. Plaża duża tam wielka, dużo piasku, ludzi i mega wietrznie. Ale jakie piękne kolory wód Morza Śródziemnego! Kawałek cienia było, bo siedzieliśmy za budką ratowniczą. Poszliśmy na autobus żeby pojechać gdzieś dalej. Bez celu – tak po prostu wybraliśmy mniej więcej kierunek. Wysiedliśmy w Badia Blava i poszliśmy w stronę morza.

Odkryłam, że google autobusy świetnie działają. Nawet lepiej niż rozkłady jazdy (na jednym z przystanków ich nie było). Raz nie wstałam pomachać a dwa razy przejechałam mój przystanek, bo tak szybko jeżdżą i się nie zatrzymują na każdym. Wszystkie na żądanie. Kierowcy zapieprzają. Trąbią na siebie nawzajem. I na pieszych. Już wiem, że nawet jak długo miga zielone to nie powinno się wchodzić na pasy, bo auta ruszą i będą trąbić i potem trzeba będzie przeskakiwać między autami.

Badia Blava – ach te widoki!

W Badia Blava była ohydna góra i górska plaża, bez piasku, z kamieni. Nie popływałam, bo się bałam. Serdar pływał. Ja się tylko dwa razy moczyłam. Góra ponad kilometr i mega ostro w górę. Droga dla aut była, ale też nie do samego końca. Pod górę zatrzymywaliśmy się kilka razy, a mimo to pojawiły mi się mroczki przed oczami.. Jem, piję. Ale to już było za dużo dla mnie. 

U góry wzięlimy taxi na powrót, bo nie było jak się stamtąd szybko wydostać. Wypiłam lemoniadę z piwem za free w barze, w którym pytaliśmy ludzi o pomoc z powrotem. Przed wejściem do taxi poprosiłam o angielski i spytałam czy mogę z kubkiem. Przy wysiadaniu wylałam trochę, wytarłam moim ręcznikiem, ale do tego zostawiłam mokre ślady na fotelu i nie zostawiłam za dużego napiwku. W tamtą stronę on zapłacił 7 euro za bilety nasze, a w tą ja 25. Chciał mi potem oddać, ale w barze, z którego zamawialiśmy zrozumiałam, że ja płacę i się zdążyłam wkurzyć, więc gdy wysiedliśmy chciałam się go najszybciej pozbyć. Wszystko dlatego (taxi), że nie chciało się nam czekać półtora godziny na autobus. Faktycznie taxi drogie. 

Wysiadłam tam gdzie Serdar, pożegnaliśmy sie i poszedł w swoją stronę. Ja miałam w planie szukania dojazdu do następnego hostelu. Tam w okolicy przystanku zaczepił mnie Anglik, który spytał czy mam nowe buty, a że nie chciałam mu wierzyć, ze nie ma autobusu do Palmy stamtąd to strzelił na mnie focha, ale fajnie mi się z nim gadało i miło go zapamiętam.

Magaluf – ach ci Anglicy!

W Magalufie zastanawiałam się czy ktoś mówi po hiszpańsku, bo wszędzie słyszałam angielski. Knajpa Eastenders, Manchester, Bristol Cafe itp.

Kupiłam Hierbę. Jednak to już piłam. Miętowy likier. Wieczorem spróbowałam, a teraz leżąc na „plaży” popijam.

Ciężko mi było znaleźć recepcję w drugim hostelu. Dopiero po znalezieniu przez intermet info, że recepcja jest w innym, skumałam co do mnie koleś mówił pod tym pierwszym. No i naprawdę długą chwilę zajęło mi rozpoznanie języka polskiego. Były tam jakieś dziewczyny Polki. Wcześniej wspomniałam, że oprócz english znam polish i albo dlatego albo z powodu pięknej urody zostałam powitana słowami „(H)ola, polish girl” gdy już wróciłam z kluczami i kartą, o której nie wiedziałam, że jest kartą która otwiera drzwi i daje prąd w pokoju.

Gdy weszłam do pokoju to od razu miałam ochotę wyjść, bo było dwoch wielkich chłopaków. Wyszłam, wróciłam i okazało się, że idą na dyskotekę, tą wielką. Wypachnili się i poszli. Rano wszystkie łóżka prócz tego nade mną zajete. Chłopaki się pewnie podusili jak wychodziłam, w pokoju były tylko wiatraki..no ale musiałam oddać kartę żeby się wymeldować.

Tego wieczoru poszłam na pysznego angielskiego wege burgera ze wspaniałymi wypasionymi frytkami. Oraz odkryłam to cudo:

Rano pyszne śniadanko, powitana przez ochroniarza, który powiedział, że mogę siąść gdziekolwiek. Sprawdzał opaski na ręce i witał gości.

Widok z góry piękny na wodę. Florida a Floridita. Recepcja Floridy i jadalnia okazały się być na około szóstym piętrze. To znaczy od strony miasta myślało się, że jesteś na parterze, a ze strony od morza okazywało się, że jednak nie..

Wzięłam ręcznik, bo słyszałam, że mogę skorzystać z basenu. Zeszłam na dół. Nikt nie pływał. Z jednej strony 2,5m, z drugiej schody. Leżaki pozajmowane przez ręczniki. Zdjęcia znad morza polskiego to parawany. Tu są majorskie parasolki z liści do wykupienia, a u reszty kolorowe parasole. Pięknie to wyglada.

Dziś muszę się przenieść do Palmy, znaleźć ostatni hostel i transport rano na lotnisko. We Floridzie budzik mój i kogoś obok zadzwonił w tym samym czasie, ale on wstał, zebrał się w parę minut i wyszedł.

Serdara spytałam czy tu jest taniej niż w Anglii i powiedział, że tak, w porównaniu do Londynu. Tam weekend 200 funtów. Dzisiaj chciał wypożyczyć samochód i zabrać mnie na najpiękniejszą plażę na Majorce. Mówił o tym jeszcze wieczorem. Nie pojadę z nim. Chcę wypocząć, jeszcze dużo przede mną. Jestem pijana, mam spaloną górę ciała nad strojem i stopy plus obtarte do krwi od nowych, niepozornych, pięknie błyszczących sandałków.

Mam tu cień. Jestem przy boku plaży. Odrobina została, ale twardo jest. Zaraz zacznę szukać czegoś innego. Wolę sama. Lubię być sama. Jestem tu przeszczęśliwa!


Dzień trzeci

Potem poszłam na przystanek. Dziwne było to, że jechałam godzinę. Autobus się spóźnił z 10 minut, ale i tak przyjechał przed czasem i przespałam przystanek. Tak więc póki co nie udało mi się wysiąść na żadnym (z 3-4 razy), na którym miałam :D. Dobrze, że ten ostatni był przedostatnim na trasie. Jutro już wysiądę dobrze, bo jadę na ostatni tzn lotnisko. Ciekawe tu jest to, że wszystkie dotychczasowe bilety nie przekroczyły 3,4 euro, pojedyncze miejskie są po 1,5 euro, a ten z lotniska i na lotnisko po 5.

Jutro opuszczam tą wyspę! Dziś znalazłam hostel. W takiej zwykłej hiszpańskiej dzielnicy. Taras hiszpańki i drzwi. Nazywa się Youth Hostel Palma. Jakaś sieciówka i prawie nigdy nikogo nie było na recepcji. Na zameldowanie musiałam czekać, a potem coś jeszcze czekałam i dopiero miałam klucz. Dobrze że rano w nocy siedział tam ktoś, bo chyba rzuciłabym kluczami i wyszła skoro na lotnisko miałam jechać.

Tego dnia miałam okazję zobaczyć stare miasto w Palmie. Te wąskie uliczki napakowane sklepikami, opuszczone budynki i groźnie wyglądające małe uliczki. I nigdy nie wiesz czy zaraz coś w ciebie nie wjedzie skuterem, rowerem czy małym autkiem.

Tak w ogóle to mimo chodzenia z mapami google i trasą to się pogubiłam wiele razy. Obczaiłam trasę na przystanek rano, ale nie wiem czy uda mi się trafić bez przygód. Pewnie znów telefon do ręki i w drogę z nawigacją. Ramionka spalone. Mega plamy po słonej wodzie. Piasek we włosach. Ale przynajmniej jestem wykąpana od głowy w dół. Nasmarowałam się kremem i jakoś przeżyję tę noc. Ważne, że pościel czysta i telefon będzie naładowany.

Dzisiaj kilka razy wchodziłam do wody, ale w porównaniu do piątku było pełno ludzi i na początku plaży woda strasznie brudna i tak sobie siedziałam pośród paprochów. Mimo to wolałam w tamtej chwili być tam a nie gdziekolwiek indziej. Słońce mnie trochę wykończyło, nogi dokuczały i delektowałam się obrazem palm na piasku.

Na koniec odbyłam spacerek wzdłuż plaży i myślałam, że wróce deptakiem, ale odwróciłam się i widok był tak piękny, że szłam pod słońce i pstrykałam zdjęcia. Ach ta piękna katedra! Przypomniałam sobie o opcji robienia zdjęć panoramicznych w aparacie i weszłam na koniec na deptak w morze i porobiłam. 

Następnego dnia rano wyruszyłam do Polski.


A za 40 dni jadę tam znów!!!

🙂