W 2015 roku miałam taki kalendarz, w którym zapisywałam co się u mnie dzieje. Robiłam to bardzo regularnie na początku, ale potem już rzadziej. Najpierw pisałam codziennie, potem co parę dni, coraz rzadziej, a na końcu już tylko gdy wydarzyło się coś dużego. Coś, z czym nie mogłam sobie poradzić albo bardzo chciałam zapamiętać (jestem wzrokowcem-kinetykiem). Potrafiłam nie zaglądać tam i dwa miesiące.
Pod koniec roku próbowałam nadrobić resztę, ale mi się nie udało i było już za dużo luk żeby to wszystko uzupełnić. Mam jeszcze drugi pamiętnik – wielki zeszyt do którego zaglądam mniej więcej co półtora roku. Fajne to jest. Zwykle wygląda to tak, że szybko zaglądam o czym pisałam ostatnio, opisuję to co się działo po poprzednim wpisie i dochodzę do momentu, który jest teraz.
Kalendarz ten z poprzedniego roku jest piękny różowy. Dostałam go w prezencie od kuzyna, a on od naszej babci. Takie kalendarze widziałam w Empikach, więc podejrzewam, ze wybrała się w jeden dzień w roku na miasto, a gdy nadarzyła się okazja to wręczyła go kuzynowi. Po prostu na niego trafiło. Nie pomyślała o kolorze. Zauważyłam go na początku roku będąc z wizytą u kuzyna i myślałam, że to jego dziewczyny. Zagadałam o niego. Miałam załatwić mu jakiś mniejszy, „męski” model, ale nie udało mi się to, a po odbiór tego (przejazdem zajrzałam do nich) zgłosiłam się tuż po moich urodzinach..
Pod koniec roku kupiłam sobie pióro wieczne na atrament i naboje. Piękne, różowe, metaliczne. Ono i on zachęciło mnie do pisania ręcznego wspomnień. Niestety i to mi się znudziło.
Mam duży problem z systematycznością. Zresztą każdy kto zagląda na mojego bloga i wpatrzy się w kalendarz łatwo to zauważy.
Dzisiaj zapisałabym tylko to:
„Jutro impreza. Duża. 80 urodziny mojego dziadka. Będzie fotograf. Catering. Najbliższa rodzina. Mam przygotowaną kreację. Będę wyglądać pięknie.