Już prawie połowa lutego, a zaledwie kilkadziesiąt dni temu był sylwester..

W weekend byłam na koncercie. W moim rodzinnym mieście, z moimi najbliższymi. Spotkałam ludzi z dawnych lat, którzy również pilnowali krzesełek. Tylko z tymi najmłodszymi chwilę poskakałam przed sceną. Czy to stąd ból nogi się wziął?

Czy my, okołotrzydziestolatkowie, jesteśmy już za starzy na ciągłe tańczenie? Tylko najmłodsi i najstarsi balowali. Czy alkoholu było za mało?

winter

Poobserwowałam sporo. Dużo łaziłam, bo mnie nosiło i nie chciałam ciągle tkwić w jednym miejscu. Pierwszy raz byłam wewnątrz nowej hali sportowej, bo to tam była impreza. Zdjęć nie robiłam. Dużo znajomych twarzy, a jednak nie czułam się tam dobrze. Jednak wolę anonimowość, koncerty w obcych miastach. Nie takie malutkie jak ten. Tłoczno zaczęło być dopiero na samym końcu.

Pierwszego zespołu nie zobaczyłam, drugi to CGB, trzeci Happysad, czwarta Pidżama. A propos drugiego to „chłopaki” to już nie chłopaki. Każdy ma kilka lat więcej i kilka kilo więcej. Ale wciąż fajnie grają. Zapamiętałam nową piosenkę pt. Mina, która mi się spodobała. Zabawa na scenie to ich znak firmowy.

Z Happysadem i siostrą kiedyś rozdawaliśmy ich autografy kiedy grali w tym naszym mieście. Nie pamiętamy jak do tego doszło, ale mega miło to wspominamy. Wokalista wciąż malutki i fajnie się trzyma.

Co do Pidżamy to skoro moja dawna ulubiona piosenka (Outsider) nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia to znaczy, że faktycznie było do tyłka. Siostra mówiła, że jakoś inaczej śpiewa Grabaż. Dodać muszę, że nie miałam optymistycznego nastawienia na ich występ i nie planowałam na nim zostawać. Byłam już na ich ostatnim koncercie (Arena Poznań) i się zastanawiałam what the fuck… oni dalej robią..

Świętowałam w ten sposób imieniny, które faktycznie mam dopiero za kilka dni. Cieszę się, że coś się na nie działo. Ogólnie było fajnie, trochę słabo, ale jednak sporo fajnych wspomnień. Większość czasu tam spędzonego wspominam bardzo dobrze, a i zakończenie ładne – siedzieliśmy wszyscy przy stoliku ja dopijając siurskie piwo, a oni dojadając zapiekanki i rozmawiając. Potem podwózka do domu rodziców, siostra piła jeszcze drina, a ja miałam plany na następny ranek, więc odpuściłam. Wyspałam się trochę i zaczął się szybko następny dzień.

Pojechałam z tatą na giełdę, porozmawiałam z nim o naszych (siostrzanych) chłopakach (jakoś tak temat się wplątał, bo wspomniałam, że spotkałam znajomego mojego byłego) i odwiózł mnie po moje autko pod halę. Stał podobny do mojej Toyki porschak i się śmialiśmy, że też zapili i dlatego auto zostało na prawie pustym parkingu ;). Potem byłam u babci. Faktycznie detoks od niej mi się przydał, bo dobre pół dnia z nią wytrzymałam i sporo sprzątania zrobiliśmy. Dopiero potem zaczęło mnie ogarniać mega zmęczenie i kazała jechać do domu.

To pojechałam. Naprzynosiłam drzewa. Rozpaliłam w piecu. Posprzątałam. Rozpakowałam się i zapakowałam. Wzięłam relaksującą kąpiel w wannie i się położyłam. A rano do Miasta i się leniłam ile się dało.

Dzisiaj za kilka godzin jadę do pracy, jutro wypłata, więc może tydzień nie będzie taki zły.