Tak tak, byłam na koncercie Michała Bajora. Ja, punkwoman. Miałam obawy, ale jednak skorzystałam z okazji.
Kiedyś, gdy usłyszałam, że Michał Bajor nie pisze sobie sam tekstów, trochę stracił w moim oczach, bo jest to coś, co cenię u artystów. Jednak na koncercie dowiedziałam się, że te teksty są pisane wyłącznie dla niego, na podstawie jego opowieści. Tym przekonał mnie do siebie.
Ten koncert był zupełnie inny niż te, na których byłam do tej pory.
Po pierwsze – siedziałam. Żadnych tańców, pogo, bujania się, walczyków czy tańców towarzyskich. Koncert w kinie, ale to się już zdarzało. Choć może jednak nie na sali kinowej?
Po drugie – było to pół na pół aktorstwo i śpiew. W końcu On jest muzykiem po szkole aktorskiej. W obu profesjach jest genialny!
Po trzecie koncert był opowieścią – od dzieciństwa, przez dorosłość po teraz. Michał Bajor opisywał ciekawostki z wielu krajów. Nie ma co się dziwić, bo w końcu ta trasa koncertowa nazywa się Moje Podróże. To promocja nowej płyty, pod tym samym tytułem.
Po czwarte – jeden muzyk, a tyle różnych stylów muzycznych. Styl hiszpański, włoski, fuksło nam się i był francuski, był walc i było tango.
Po piąte – wyśniłam ten koncert! Kiedyś, dawno dawno temu, śniło mi się, że poszłam na Jego koncert. Nie pamiętam już szczegółów, ale tak naprawdę było!
Nie, nie, nie zacznę słuchać w swoim domu jego muzyki. To mimo wszystko nie mój styl. Lubię coś zupełnie innego. Nie odstraszyło mnie to jednak przed pójściem na ten koncert. Muzykę jego znałam, bo wśród mojej najbliższej rodziny jest bardzo popularna – dla przykładu mama ma wszystkie Jego płyty.
Ja po prostu podziwiam tego faceta za talent i umiejętności i chciałam zobaczyć go na żywo. Zapoznać się osobiście z jego sztuką. Poszerzyć horyzonty i sprawdzić czy sny naprawdę mogą się spełniać…